Prostym językiem o ekonomii ...

środa, 26 września 2018

098. Dlaczego kurs walutowy się zmienia?

To jedno z pytań, które niby są proste, a potrafią zmiażdżyć. Idziesz do banku, stoisz w kolejce, na dużym ekranie wyświetlane są kursy walutowe on-line. Dziecko zadaje Ci pytanie, co to za liczby. To proste, więc tłumaczysz mu z miną prawdziwego eksperta. Ale drugie pytanie może brzmieć „ale dlaczego te liczby wciąż się zmieniają?” i sprawa zaczyna być nie taka oczywista. Tym bardziej, że zmienne kursy walutowe obowiązują na świecie raptem 45 lat, a w Polsce dopiero 18.

Jak więc jest z tymi kursami? Zacznijmy po kolei…

Dawniej decydowała waga.

Sprawa przeliczenia wartości jednej waluty na inną była teoretycznie bardzo prosta w czasach pieniądza kruszcowego. „Kurs” był kształtowany przez stosunek wagi kruszcu wykorzystanego przy biciu poszczególnych monet. Nie miało znaczenia, czyj „napis i obraz” znajdował się na pieniądzu, bo można było go sobie stopić i zrobić z niego coś innego, co miało przynajmniej wartość kruszcu. Moneta, w której znajdowało się 3 gramy złota była dwa razy więcej warta niż moneta o zawartości 1,5 grama złota. Ten stosunek był w zasadzie stały, więc kursy były też w zasadzie stałe.

„W zasadzie”, bo nie było niezależnych banków centralnych czuwających nad jakością emitowanego pieniądza, więc władcy kombinowali jak mogli manipulując ilością kruszcu używanego do bicia monet. Jednocześnie w obiegu mogły znajdować się „te same” monety o różnej wartości kruszcowej. Dla bankierów zajmujących się wymianą pieniądza był to podstawowy problem oceny wartości. Choć oczywiście od czasów Archimedesa znana była metoda określenia faktycznego składu użytego stopu, to z punktu widzenia gospodarki to zamieszanie nie było dobre, o czym zresztą pisał Mikołaj Kopernik w swoim „Traktacie o biciu monety”.

Wartość pieniądza papierowego.

Początkowo pieniądz papierowy (przynajmniej ten stosowany w Europie) był w istocie dokumentem potwierdzającym fakt, że w skarbcu zdeponowano określoną ilość kruszcu (miedzi w Szwecji i złota w Anglii).  Stopniowo jednak uzmysławiano sobie, że nie ma dużego prawdopodobieństwa, aby w jednej chwili wszyscy posiadacze banknotów chcieli wymienić je na metale szlachetne. To pozwoliło emitować banknoty o wartości większej niż wartość zdeponowanego złota. O ile większej? Dziś to kluczowe zagadnienie polityki monetarnej poszczególnych państw, ale w XVIII wieku dopiero się jej uczono. Wydatków było co niemiara (XVIII wiek to czas wojen i rewolucji, które trzeba było finansować), niektóre państwa poczuły monetarne Eldorado, drukowały banknoty bez opamiętania, za co zapłaciły kryzysami finansowymi i wielką inflacją.

Na ich tle wyróżniał się Bank of England, który rygorystycznie utrzymywał pokrycie funta szterlinga w złocie. W naturalny sposób funt był walutą stosowaną w rozliczeniach w ramach Imperium Brytyjskiego, więc nie dziwi, że stał się najbardziej wiarygodnym pieniądzem świata.

Wymienialność na inną walutę.

W miarę rozwoju handlu międzynarodowego coraz większe znaczenie miało wymienianie jednej waluty na inną. Poszczególne państwa „odkrywały”, że sterownie wartością własnej waluty ma wpływ na pozycję konkurencyjną na rynkach międzynarodowych. W szczególności jej dewaluowanie (zmniejszanie wartości poprzez nadmierną emisję) poprawiało atrakcyjność cenową eksportowanych towarów i tym samym wynik w bilansie płatniczym. Oczywiście na krótko, bo „ceną” za taką praktykę była inflacja, bezrobocie i kryzys.

Dlatego tuż po II Wojnie Światowej na konferencji w Bretton Woods zawarto porozumienie 44 krajów, które przyjęły na siebie obowiązek prowadzenia polityki monetarnej w taki sposób, aby kurs walutowy wahał się o maksymalnie 1%. Pierwotnym pomysłem na osiągnięcie tej stabilizacji było oparcie każdej z walut na stałym parytecie złota. Użyto sformułowania „wartość waluty […] zostanie wyrażona w złocie”, ale w tle oficjalnych negocjacji rozgrywka dotyczyła też tego, która waluta zdominuje powojenny świat. Amerykanie ograli Brytyjczyków w ten sposób, że w tajemnicy przed nimi cytowany wyżej zapis zmienili na „wartość waluty […] zostanie wyrażona w złocie i dolarach amerykańskich” i tym samym zapewnili dolarowi USA uprzywilejowaną pozycję na długie lata.
Realizacja postanowień z Bretton Woods w praktyce polegała na tym, że banki centralne poszczególnych państw broniły kursów swych walut względem dolara, a Amerykanie pilnowali parytetu złota wyrażonego w złocie. System wytrzymał 27 lat i się załamał. Niemożliwe było bowiem utrzymanie stałej ceny złota wyrażonej w dolarach USA w sytuacji, gdy światowa podaż dolara rosła szybciej niż światowa podaż złota.

Czy Amerykanie mogli temu zapobiec? Wątpię. Musieliby pilnować, aby podaż dolara była zbliżona do podaży złota. A tymczasem rozwój światowego handlu prowadził do tego, że banki centralne przesuwały swoje rezerwy ze złota na dolary USA, które zapewniały większą płynność. W skali światowej mieliśmy więc sytuację rosnącego popytu na dolary i malejącego popytu na złoto. Jak w tej sytuacji utrzymać równowagę podaży? W ekonomii ten problem jest określany jako Dylemat Triffina, którego rozważania prowadzą do wniosku, że niemożliwe jest posiadanie sztywnego kursu walutowego, niezależnej polityki pieniężnej i swobody przepływu kapitałów.

Płynny kurs walutowy.

Na świecie obowiązuje od roku 1973. W Polsce formalnie od roku 2000. Kurs płynny jest wynikiem sytuacji rynkowej, czyli równowagi pomiędzy podażą waluty i popytem na nią. Ponieważ transakcje walutowe przeprowadzane są praktycznie bez przerwy, a co za tym idzie zmienia się podaż i popyt, rynek wciąż na nowo odnajduje swój punkt równowagi, więc kurs zmienia się cały czas.

A z czego wynika ta zmienność? O tym jeszcze kiedyś napiszę...
 

środa, 19 września 2018

097. Ekonomista na wakacjach, czyli szkockie lekcje ekonomii.

Byłem na wakacjach w Szkocji. Gorąco polecam. I choć większość czasu spędziłem na beztroskim poznawaniu tego wspaniałego kraju, to wróciłem z kilkoma obserwacjami o charakterze ekonomicznym, którymi chcę się z Wami podzielić. Taki ekonomiczny felietonik na koniec wakacji. 


Niewątpliwie Szkocja nie należy do krajów tanich. Litr benzyny bezołowiowej kosztuje od 1,30 do 1,34 funta, czyli ponad 6 złotych, co w moim przypadku miało znaczenie, bo przejechałem w Szkocji ponad 2.200 km. Na szczęście jednak wypożyczalnia samochodów wydała mi lepszy samochód niż zarezerwowałem i była to toyota z silnikiem hybrydowym. Jeżdżąc głównie po bocznych drogach Highlandu (głównych dróg nie ma w tym rejonie) wykręciłem spalanie nieco powyżej 5l/100 km, więc prawdę mówiąc koszt podróży w Szkocji okazał się mniejszy niż w Polsce.

Oszczędny jak Szkot.


Wszyscy wiemy, jaką opinię mają Szkoci. W zasadzie widziałem dwa obszary ich legendarnej oszczędności. Pierwszy to organizacja zajęć w szkołach. Szkockie dzieciaki zaczynają rok szkolny około 20 sierpnia. Mieliśmy więc okazję widzieć grupy uczniów, elegancko ubranych w szkolne mundurki, wracające z zajęć szkolnych, co mroziło krew w żyłach naszych dzieci, przeżywających jeszcze ostatnie dni wakacyjnej laby. Jeden z naszych gospodarzy powiedział nam, że rok szkolny w Szkocji zaczyna się szybciej niż w pozostałej części Wielkiej Brytanii z powodu wcześnie zapadających ciemności w okresie noworocznym. Według niego wówczas uczniowie pozostają dłużej na feriach w domu, dzięki czemu szkoły oszczędzają na rachunkach za prąd.
Drugi to szkockie drogi w Highlandzie, które są tak wąskie, że nie pozwalają na wyminięcie się dwóch samochodów osobowych. Co za oszczędność asfaltu! Ciekawostką jest, że dosłownie co kilkadziesiąt metrów umiejscowione są zatoczki zwane „passing place”. To one pozwalają wyminąć się z samochodami jadącymi w przeciwnym kierunku. To wpływa na tempo jazdy, ale byliśmy na wakacjach a taki sposób jazdy umożliwił zrobienie mnóstwa zdjęć szkockim krajobrazom.

Poza tym Szkotowi chyba trudno jest być oszczędnym. Ceny są dość wysokie. A jak już chce być Szkotem z prawdziwego zdarzenia i ubrać się w tradycyjny szkocki strój ludowy, to trzeba się liczyć z wydatkiem przekraczającym 1.000 funtów. Takie ceny widziałem na wystawie jednego ze sklepów w Edynburdu, a przyznać trzeba, że stosunkowo często spotyka się Szkotów ubranych po szkocku. Może jednak kupują w sieci...

Szkocka oszczędność dla turystów.


Jak już pisałem Szkocja zaskoczyła mnie wydaniem mi lepszego samochodu niż bookowałem. A że była to hybryda, to pozwoliła mi oszczędzić na kosztach paliwa.
Jadąc do Szkocji warto rozważyć zakup biletu Explorer Pass wydawanego przez Historic Environment Scotland i umożliwiającego przede wszystkim bezpłatne wejście do ponad 70 obiektów historycznych w całym kraju. Przede wszystkim, bo są jeszcze dodatkowo benefity typu zniżka na audiobooki, wstępy bez kolejek itp.

Moim zdaniem opłaca się. Rodzinny Explorer Pass w wersji siedmiodniowej (wejścia do poszczególnych obiektów mogą się odbywać w dowolne siedem dni, przypadające w ciągu 14 dni od pierwszego wykorzystania) kosztuje 84 funty. Drogo, ale samo wejście do Edinburgh Castle dla rodziny 2+2 kosztuje 60 funtów. No i unika się długaśnych kolejek do kas biletowych.

Adam Smith

Z oszczędności Szkotów można sobie żartować, ale ten naród wydał ojca współczesnej ekonomii, czyli Adama Smitha, autora „Badań nad naturą i przyczynami bogactwa narodów”, pierwszej w historii świata (wdanej w roku rok 1776) próby naukowej analizy zjawisk ekonomicznych. Choć samej pracy Smitha zarzuca się błędy metodologiczne, to jednak formułowane przez niego tezy, jak najbardziej obowiązują w dzisiejszym świecie. Smith jako pierwszy użył określenia „niewidzialna ręka rynku”; był zdecydowanym przeciwnikiem ceł, przesadnej roli państwa w gospodarce i wszelkich porozumień monopolistycznych. Za źródło bogactwa uznawał ludzką pracę, ale wyłącznie tę, która stwarza „materialne środki zaspokojenia potrzeb ludzi w społeczeństwie”. Postulował podział pracy, jako środek zwiększania produktywności i nie widział nic złego z szukaniu korzyści indywidualnej przez przedsiębiorców, bo twierdził, że korzyści te zostaną przełożone na korzyści reszty społeczeństwa.

Adam Smith zmarł i został pochowany w Edynburgu. Jego grób znajduje się na cmentarzu przy kościele Cannongate Kirk i „pielgrzymują” do niego różnej maści ekonomiści i kandydaci na ekonomistów. Udałem się tam i ja, choćby dlatego, ze Cannongate Kirk znajduje się w samym centrum Edynburga przy Royal Mile – ulicy łączącej Zamek Edynburski z Pałacem Holyrood. Na miejscu okazało się, że w tym samym czasie co najmniej kilka osób szukało grobowca Adama Smitha, a nie jest to takie łatwe. Zainteresowanym podpowiadam, że należy obejść budynek kościoła z lewej strony i mniej więcej w jednej trzeciej jego długości zaczyna się ścieżka w lewo, która prowadzi do grobu, a dla ułatwienia jest oznaczona znakami, jak na zdjęciu wyżej.

Szkockie wdowy

Jeszcze starszym szkockim osiągnięciem ekonomicznym jest system ubezpieczeń społecznych wprowadzony w 1744 roku w szkockim Kościele Prezbiteriańskim. Chodziło o zapewnienie uposażenia żonom i dzieciom zmarłych pastorów. System został opracowany przez dwóch duchownych Alexandra Webstera i Roberta Wallace’a (nie trzeba być ekonomistą, żeby rozumieć prawa ekonomii i opracować system rentowy !!!!), opierał się ściśle na analizie dostępnych danych demograficznych (w tym pochodzących z Wrocławia) i … działa do dziś. Przynajmniej w pewnym sensie, bo spadkobierczynią funduszu ubezpieczeniowego powstałego z myślą o rodzinach pastorów jest bowiem Scottish Widows, jeden z największych działających na świecie funduszy emerytalnych.

Ciekawostki szkockiej gospodarki

Przebywałem głównie w północnej Szkocji, więc żadnego ośrodka przemysłowego nie widziałem. Widziałem natomiast bankobusy odwiedzające małe szkockie wioski (furgonetki Royal Bank of Scotland, które spełniają rolę mobilnych placówek bankowych) i książkobusy (mobilne biblioteki). Podobno można też spotkać ciężarówki, na których umieszczone są mobilne kina i gabinety dentystyczne (czyli chyba "kinobusy" i "dentobusy"), ale na takie obiekty nie trafiłem. To jest jednak ciekawe, że na mało zaludnionym obszarze północnej Szkocji zapewnione są tego typu usługi świadczone mobilnie, co z pewnością nie jest tanie i gdyby faktycznie Szkotom chodziło o maksymalną oszczędność, to by z nich zrezygnowali.

Problemy na szkockiej prowincji jako żywo przypominają nasze. Oto w miejscowości Portree (jedynym miasteczku na przepięknej wyspie Skye, połączonej z resztą Szkocji mostem drogowym) zobaczyłem baner o treści "Save our hospital". Wg. Wikipedii na Skye'u mieszka 10.000 mieszkańców, których martwią plany władz ograniczenia skali działalności małego, lokalnego szpitala. Zupełnie jak u nas, prawda? 
Szkocja jest znana z produkcji whisky (wiele destylarni jest otwartych dla turystów), rybołówstwa (polecam szkockie ryby i owoce morza) oraz hodowli owiec i krów, które chyba są szczęśliwe mając do swej dyspozycji niczym nieograniczone pastwiska Highlandu. Choć to właśnie z ich udziałem powstaje szkocki przysmak haggis.
Co ciekawe, szkockie banki emitują własne (szkockie) wersje funtów szterlingów, ale muszę przyznać, że nie rzuciło mi się to w oczy. Trochę żałuję, ale podobno nie tak łatwo wymienić te szkockie funty na inną walutę poza granicami Wielkiej Brytanii. Zresztą głównie płaciłem kartą walutową…

Dla turysty, nawet będącego ekonomistą, tyle naprawdę wystarczy.

Wszystkie zdjęcia umieszczone w tym poście zrobiono podczas tegorocznego wyjazdu do Szkocji.

środa, 12 września 2018

096. Ekonomia i polityka: jaki powinien być wiek emerytalny?


System emerytalny od czasu do czasu rozbudza emocje. Ostatnio, gdy zmieniano wiek emerytalny. Najpierw podniesiono go w górę, do 67 lat dla kobiet i mężczyzn. Kolejny rząd podjął natomiast decyzję o stopniowym obniżeniu wieku emerytalnego do poziomu 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn. To była ewidentna rozgrywka polityczna. 

Czy można jednak ustalić wiek emerytalny w oderwaniu od polityki? Bazując wyłącznie na modelach matematyczno-ekonomicznych?

Pruski system emerytalny.


W wielu miejscach można wyczytać, że większość współczesnych systemów emerytalnych jest w pewnym sensie kopią systemu wprowadzonego w Prusach w roku 1880. Generalnie tak właśnie jest: pracujący płacą, a pieniądze wędrują do emerytów, po drodze finansując administrację emerytalną. System obowiązujący w Prusach całkowicie się bilansował. Wynikało to z tego, że przeciętna długość życia wynosiła wówczas 45 lat, a emerytury otrzymywały osoby po przekroczeniu siedemdziesiątki. Te 25 lat różnicy stanowiło wystarczający margines, aby pieniędzy starczyło dla emerytów i pokaźnej grupy urzędników nadzorujących system.

Niektórzy uważają, że tu właśnie było ukryte oszustwo: statystyczny Prusak nie dożywał bowiem emerytury. To rażące uproszenie, bo za średni czas życia wynoszący ledwie 45 lat odpowiadały bowiem głównie zgony niemowląt, czyli osób, które nie miały okazji wejść do systemu emerytalnego, ani jako płatnicy, ani tym bardziej benefcjenci. Wskaźnik umieralności niemowląt w Prusach na początku XX wieku wynosił około 20% (źródło: Dariusz K. Chojecki Umieralność niemowląt w „polskich" rejencjach Prus na początku XX wieku). Trzydzieści lat wcześniej mógł dochodzić do 30%, co oznaczałoby, że faktyczna średnia długość życia osoby, która nie zmarła jako niemowlę wynosiła ok. 64 lat. Faktyczny margines w systemie emerytalnym wynosił więc około 6 lat i był wystarczający, aby go w pełni zbilansować.

Pruski system emerytalny miał ewidentnie charakter państwowy. Jak pisze Yuval Noah Harari „jego głównym celem było zapewnienie lojalności obywateli”. Było to więc rozwiązanie o charakterze politycznym, chociaż trzeba przyznać, że było dość trafnie oparte o realia społeczno-ekonomiczne. Jeśli odnosimy go do współczesnych realiów to trzeba przede wszystkim zauważyć, że zniknął margines zapewniający bilansowanie się systemu. Pojawiła się natomiast luka o przeciwnym znaku (przeciętna długość życia jest większa niż wiek emerytalny). Nie dziwi więc, że pieniędzy nie wystarcza i konieczne są dopłaty z budżetu.

Szkocka ekonomia emerytalna.


Rozwiązaniem w pełni opartym o prawa statystyki i ekonomii był system ubezpieczeń wprowadzony w 1744 roku w szkockim Kościele Prezbiteriańskim. Jego celem było zapewnienie płatności rent na rzecz żon i dzieci nieżyjących pastorów. Autorami rozwiązania byli szkoccy duchowni Alexander Webster i Robert Wallace, którzy stanęli przed dylematem, w jaki sposób określić wysokość składki, która zapewniłaby stabilność całego systemu.

Inicjatywa ta była w pełni prywatna, Webster i Wallace nie mieli tak jak Bismarck do dyspozycji aparatu państwowego, więc sami musieli przeprowadzić cały szereg analiz dostępnych danych demograficznych w tym opartych o rejestry narodzin i zgonów dzisiejszego Wrocławia. Ich wnioski były następujące: „W dowolnym momencie w Szkocji żyje 930 pastorów prezbiteriańskich. Każdego roku przeciętnie 27 z nich umrze, z czego 18 pozostawi po sobie żony, a 5 osieroci dzieci w wieku do lat 16”. Przeanalizowali następnie losy wdów po pastorach (ich zgony albo ponowne zamążpójścia wstrzymywało płatności rent) i doprowadziło ich do wniosku, że właściwą wysokością składki jest „2 funty, 12 szylingów i 2 pensy rocznie”, co zapewni roczną rentę w wysokości 10 funtów.

Zdumiewające jest to, że autorzy programu niejako przy okazji sporządzili prognozę stanu środków funduszu na kilkadziesiąt lat do przodu i po 21 latach okazało się, że pomylili się o 1 funta (słownie: jednego funta szterlinga, na zamknięcie roku 1765 zaprognozowali bowiem wysokość 58.348 funtów, a w rzeczywistości w kasie było o 1 funta mniej). Nawiasem mówiąc to przedsięwzięcie istnieje do dziś. Nazywa się Scottish Widows i jest jednym z największych funduszy emerytalnych na świecie.

Ta historia dowodzi, że system emerytur można oprzeć na matematyce. Samo rozumowanie Webstera i Wallace’a nie jest wcale nadzwyczajne: zastanowili się nad tym, ile pieniędzy wejdzie do systemu i ile z niego wypłynie. Choć danych jest sporo, to równanie to samo rozwiązanie jest dość intuicyjne i da się je rozwiązać.

Współczesne systemy emerytalne.


Są wypadkową obliczeń matematycznych i polityki państwa.

Matematyka nie działa na ich korzyść. Niestety. Za czasów Bismarcka średnia długość życia wynosiła 45 lat (ok. 64 lat po wykluczeniu zgonów niemowlęcych). GUS informuje, że średnia długość życia w Polsce wynosi obecnie 81,9 lat (kobiety) i 73,9 lat (mężczyźni). Żyjemy dłużej niż Prusacy (10-18 lat), a na emeryturę przechodzimy wcześniej (5-10 lat). Z punktu widzenia matematyki to się nie spina…

Kolejnymi zmiennymi są: wysokość składki i wysokość emerytury. W powszechnym systemie emerytalnym tu pojawia się rola państwa. Jeśli emerytury będą za niskie, to system przestanie mieć sens. Po co zbierać kasę na starość w systemie, który potem będzie wypłacał żałośnie niskie kwoty?

Teoretycznie można sterować wysokością stawki. Ale tylko teoretycznie. Już teraz obciążenia ubezpieczeniowe polskich wynagrodzeń są wysokie. Jeśli zostaną podniesione, to będziemy tracić na konkurencyjności. A zauważmy, że w zglobalizowanym świecie naszymi konkurentami są nie tylko Niemcy i Francuzi, ale i obywatele państw, w których systemów emerytalnych w ogóle nie ma…

Z matematyki wynika, że jedyną istotną zmienną w systemie emerytalnym do zarządzania pozostaje wiek przejścia na emeryturę. I skoro ludzie żyją coraz dłużej, to ten wiek będzie raczej podnoszony…

Polityka społeczna.


Jest jeszcze państwo i jego polityka społeczna. Czyli mówiąc wprost transfer środków z budżetu do systemu emerytalnego, dzięki czemu wiek emerytalny nie musi być windowany wprost proporcjonalnie do wydłużania się czasu życia.

Dziś to norma. Pesymiści mówią, że budżety państw tego nie wytrzymają. Na dłuższą metę mają rację. Ale o ile zdarzało się wielokrotnie, że państwa bankrutowały (ogłaszały zewnętrzną niewypłacalność i przestawały obsługiwać swoje zadłużenie), to nie znam przypadku, żeby jakiś kraj w całości wyłączył system emerytalny.

Emerytalna konkurencja międzynarodowa.

Tutaj są raczej słabe wiadomości. W roku 2016 średni efektywny wiek przechodzenia na emeryturę w krajach OECD wynosił 65,1 lat (mężczyźni) i 63,6 lat (kobiety). W Polsce było to odpowiednio 62,6 i 59,8 lat. Nad tym będziemy musieli popracować, bo nasz system już teraz jest bardziej obciążony niż państw, z którymi się porównujemy. I to zwłaszcza w przypadku kobiet. Zresztą zobaczcie sami:


Jarosław Kaczyński powiedział ostatnio, że "69 lat to nie wiek, aby przejść na emeryturę". Mówił wprawdzie o sobie i swoich planach, ale być może to zdanie powinno dać nam wszystkim do myślenia...

środa, 5 września 2018

095. Luka finansowa raz jeszcze, czyli co warto wiedzieć zaczynając działalność gospodarczą?


Specjalnie na prośbę jednego z czytelników jeszcze raz podejmę temat luki finansowej. Postaram się zrobić to bardzo praktycznie, czyli idąc ścieżką uruchamiania nowego biznesu.
Wyobraźmy sobie, że rozpoczynamy działalność gospodarczą. Jedną z jej najprostszych form jest prowadzenie sklepu detalicznego. W uproszczeniu do prowadzenia sklepu potrzebne są dwie rzeczy: lokal i towar.

Ponieważ to tekst o luce finansowej zostawiamy lokal na boku. Nadmienię tylko, że możemy być jego właścicielem (wówczas lokal znajdzie się w bilansie naszej firmy), albo możemy go wynajmować (wówczas w bilansie nie wystąpi, natomiast w rachunku wyników pojawi się koszt związany z jego wynajmowaniem).

Zapasy.


Każdy rozumie, że w zwyczajnym sklepie musi być towar. Ten towar to zapasy. Ponieważ dopiero zaczynamy naszą działalność sklepową, zakładamy, że potrzebujemy towaru o wartości 500 tys. złotych. Udajemy się więc do dostawców, hurtowni i producentów i oni nam go sprzedadzą. Do negocjacji pozostają jedynie warunki transakcji (cena i termin płatności).

Jako, że startujemy z naszym sklepem i dostawcy nas nie znają, może się okazać, że oczekują zapłaty z góry. To by oznaczało, że potrzebujemy mieć w portfelu (albo na rachunku bankowym) kwotę 500 tys. złotych, żeby zaopatrzyć nasz sklep w towary o tej wartości (w cenach zakupu).

Zobowiązania handlowe.


Możliwe jednak, że uda nam się przekonać któregoś z dostawców, aby poczekał na zapłatę. Czyli dostaniemy towar już dzisiaj, a zapłacić będziemy musieli dopiero za miesiąc. Tak działa kredyt kupiecki. Jeśli dostawca zdecyduje się nam go udzielić w bilansie naszego sklepu pojawi się pozycja „zobowiązania handlowe”.

Załóżmy, że udaje nam się przekonać dostawcę, aby przyznał nam 200 tys. kredytu kupieckiego. Wówczas do zaopatrzenia naszego sklepu w towary o wartości 500 tys. złotych wystarczy nam jedynie 300 tys. złotych gotówki, bo reszta towaru będzie skredytowana.

Luka finansowa.


To, co policzyliśmy powyżej to luka finansowa. Na razie poruszaliśmy się jedynie w obrębie zapasów i zobowiązań handlowych, więc tak naprawdę korzystaliśmy ze wzoru uproszczonego:

zapasy – zobowiązania handlowe

i zauważcie, że ten wzór działał poprawie w obu scenariuszach. W obu przypadkach chcieliśmy zapełnić nasz sklep towarami o wartości 500 tys. złotych. W pierwszym zakup towaru odbył się za gotówkę, w drugim uzyskaliśmy kredyt kupiecki o wartości 200 tys. złotych (odpowiednio zobowiązania handlowe wyniosą więc 0 i 200 tys.) i to prowadzi do wartości luki finansowej 500 tys. w pierwszym przypadku i 300 tys. w drugim. I dokładnie tyle pieniędzy potrzebowaliśmy do prowadzenia działalności.

Są jeszcze należności.


W większości biznesów nie tylko zakupy, ale i sprzedaż realizuje się z odroczonym terminem płatności. Prawdę mówiąc w handlu detalicznym także. Bo jeśli dokonasz zapłaty kartą bankową, to rachunek sklepu tak naprawdę zostanie uznany za 2-3 dni, więc przez te 2-3 dni w bilansie sklepu pojawi się należność handlowa (czyli kwota, na którą sklep czeka – w tym przypadku od operatora karty, a nie od Ciebie).

Należności handlowe są o wiele większym wyzwaniem w relacjach pomiędzy firmami. W zależności od branż stosuje się nawet 120 dniowe terminy płatności. Należności oczywiście powiększają lukę finansową. W jaki sposób? Opiszę poniżej.

Nasz sklep zaczyna działać.


W pierwszym tygodniu sprzedajemy towarów za 100 tys. złotych. Sprzedajemy z zyskiem 10 tys. Załóżmy, że sprzedajemy wyłącznie za gotówkę. Mamy więc w kasie 110 tys. złotych. Ale towaru w sklepie już tylko za 400 tys. złotych. Resztę sprzedaliśmy. Aby uniknąć wrażenia pustych półek musimy znowu dokonać zakupu. Ponieważ mamy pieniądze, bez kłopotu udajemy się do naszych dostawców, płacimy z góry, bierzemy towar za 100 tys. i wszystko wraca do normy.

Luka finansowa nie ulega zmianie, bo nie pojawiły się należności.

Należności handlowe.


Załóżmy jednak, że umożliwiliśmy naszym klientom płatności kartami i że na koniec tygodnia nasze należności od VISY i Mastercarda wynoszą 30 tys. złotych. Wówczas w kasie mamy jedynie 80 tys. złotych i to za mało, aby uzupełnić towary na półkach do wartości 500 tys. Luka finansowa jest bowiem większa o należności, które się pojawiły.

Dlatego też pełen wzór na lukę finansową wygląda następująco:

zapasy + należności handlowe – zobowiązania handlowe

Co mówi nam luka finansowa?


Ona podaje wielkość zapotrzebowania na pieniądze, aby prowadzić działalność, z którą wiąże się konieczność utrzymywania zapasów i należności. Pierwszym źródłem finansowania zapasów i należności są zobowiązania handlowe (amerykanie określają to mianem spontanicznego finansowania).

Teoretycznie możliwa jest sytuacja, w której zobowiązania handlowe są większe niż zapasy i należności. Oznacza to, że całość działalności operacyjnej jest finansowana przez dostawców. Dla właścicieli firm to sytuacja idealna, ale zdarza się niezwykle rzadko (choć właśnie tak działają wielkie sieci handlowe – ich wpływ na płynność w gospodarce jest niewątpliwie negatywny, kumulują pieniądz otrzymywany od swoich klientów, ale płatności dokonują w ustalonych z dostawcami, zazwyczaj długich terminach płatności).

Na ogół luka finansowe jest dodatnia (zobowiązania handlowe nie pokrywają zapasów i należności) i konieczne jest zaangażowanie pieniędzy właścicieli albo zaciągnięcie kredytu bankowego. W jakiej wielkości? – to zależy od skali działalności firmy, branży, a w przypadku firm sezonowych także od fazy cyklu obrotowego, w której firma akurat się znajduje.