Prostym językiem o ekonomii ...

środa, 29 listopada 2017

055. Pierwsze urodziny bloga.


Rok temu, a dokładnie 27 listopada 2016 roku, opublikowałem pierwszy post na moim blogu. O tym, że finanse są proste. Bo jako cel postawiłem sobie pisać o ekonomii prostym językiem i walczyć z przesądem, że ekonomii nie da się zrozumieć.

Czy mi to wychodzi? Czy się podoba? Czego brakuje? To pytania do Was. Będę wdzięczny za każdą odpowiedź w dowolnej formie…
A tymczasem urodziny to dobra okazja na..

Podziękowanie i podsumowanie.

Oczywiście największe podziękowania należą się pleno titulo CZYTELNIKOM, bo Wasza aktywność na blogu złożyła się na następujące osiągnięcia:
Ponad 15 tys. wyświetleń.
Prawie 3 tys. unikalnych użytkowników.
Ponad 54 godziny spędzonych przez Was łącznie na blogu
362 polubienia na FB.

Przegląd hitów.

Spośród 54 opublikowanych wpisów najbardziej popularne okazały się:

Post "052. Dlaczego drożeje masło?" (link: 052), który do dziś miał 1.896 wyświetleń, co pozwala mi myśleć, że czytelników najbardziej interesuje to, co się dzieje akurat teraz i co faktycznie ich dotyczy. Tego typu zagadnień będę poszukiwał i będę je opisywał na blogu.

Cykl o ekonomii na przedwojennych maturach, a dokładnie trzy posty (033, 034, 035) opublikowane na początku tegorocznych wakacji. Letnia aura nie przeszkodziła w osiągnięciu łącznej liczby ponad 2 tys. wyświetleń, choć ogłoszony przeze mnie konkurs na rozwiązania przedwojennych zadań maturalnych nie spotkał się z dużym zainteresowaniem czytelników. Do ekonomii na przedwojennych maturach jeszcze wrócę, bo wydaje mi się, że warto...

Ponad 1,5 tys. wyświetleń miał mikrocykl poświęcony tematyce ujemnych cen (posty 045 i 046). Myślę, że zaskakująca okazała się teza, że ujemne ceny w ogóle istnieją, a post 046, którego tytuł zawiera frazę, że każdy z nas stosuje ujemne ceny, jest jak datąd drugim najbardziej popularnych postem na moim blogu, z liczbą wyświetleń dochodzącą do tysiąca.

I wreszcie, co mnie bardzo cieszy, inspirowany fragmentem Nowego Testamentu post "047. Ekonomia w Ewangelii: talenty i denary" (link: 047), który został odczytany 718 razy. Przygotowujące ten wpis musiałem trochę popracować nad swoją wiedzą historyczną i w sumie mam materiał na kolejne wpisy przedstawiające ekonomię w starożytności, z którego zapewne skorzystam.

Podziękowania specjalne.

dla mojej żony, za to, że zadała mi pytanie, które na dłużej zakłóciło mój spokój, bo brzmiało „A dlaczego TY nie założysz bloga?”, i od niego wszystko się zaczęło.

dla Agnieszki Janiak, która naukowo zajmuje się „komunikacją nowomedialną” i choć jest osobą bardzo zajętą a okoliczności nie sprzyjały, znalazła dla mnie czas i w pewien śnieżny, styczniowy poranek udzieliła mi mnóstwa cennych wskazówek. W wyniku tamtej rozmowy zmianie uległ i tytuł bloga i jego wygląd. Od wtedy Agnieszkę uważam za matkę chrzestną mojego bloga.
dla Tomka Kopyry, który jest profesjonalnym blogerem (https://blog.kopyra.com), lecz mimo to absolutnie poważnie podszedł do rozmowy z kandydatem na blogera-amatora, jakim wówczas byłem (wciąż jestem!) i z wyrozumiałością odpowiedział na wszystkie moje pytania, w tym te mocno naiwne.

Przy okazji przepraszam Agnieszkę i Tomka, że nie ze wszystkich rad skorzystałem. Mam je zapisane, pamiętam, ale potrzebuję jeszcze do nich dorosnąć….

Plany.

Dalej zamierzam publikować co środę. Mam nadzieję, że tematów i zapału mi nie zabraknie.

Już za tydzień wrzucę materiał o bardzo znanym Polaku, który w ogóle nie jest kojarzony z ekonomią, a który moim zdaniem bardzo skutecznie propagował ją wśród dzieci i młodzieży, używając - a jakże - prostego języka, bo oczywiście dopasowanego do swoich odbiorców.

Następnie będzie cykl poświęcony tajemniczemu skrótowi RRSO.

A potem? Nie ma co ukrywać - mam listę zagadnień, którymi chcę się zająć. Ale jestem otwarty na Wasze propozycje. Jeśli coś zaproponujesz to kto wie, może akurat Twoje życzenie zostanie spełnione...

Jeszcze raz dziękuję za odwiedzanie bloga Ekonomia Nasza Powszednia.

środa, 22 listopada 2017

054. Jajo droższe od kury? Ale jaja...


W Europie jaja są droższe od kur!!! Na początku listopada hurtowa cena tuszek kurczaków wynosiła182,43 euro za 100 kg. A 100 kg jaj kosztował 185,91 euro (źródło: Krajowa Izba Producentów Drobiu i Pasz).  Mamy więc po raz pierwszy sytuację, w której JAJO JEST DROŻSZE OD KURY. Jak wiemy przynajmniej raz jajo było mądrzejsze od kury i źle skończyło. Ale żeby było droższe?

Wniosek jest oczywiście żartem. 100 kilogramów jaj jest droższe od 100 kilogramów kurczaka. A to nie oznacza jeszcze, że jajko jest droższe. Jajo waży około 60 gram. Przeciętny polski kurczak oddawany do uboju waży 2,4 kg, więc tyle, co 40 jaj. I nawet jeśli zredukujemy go do tuszki to i tak będzie kosztować dużo więcej niż jedno jajo.

Ale prawdą jest, że w przeciągu ostatniego pół roku cena jaj poszybowała mocno w górę, a cena kurczaków pozostała mniej więcej na tym samym poziomie. Dlaczego tak się stało?

Rynek kurczaków i rynek jaj.

Kura najpierw dała się udomowić, a potem zindustrializować. W efekcie dzisiejsze drobiarstwo to prawdziwy przemysł, a w zasadzie co najmniej dwie jego różne gałęzie: produkcja jaj i produkcja kurcząt rzeźnych. I gałęzie te mają ze sobą niewiele wspólnego. W pewnym sensie nawet kura ich nie łączy, bo występuje jedynie przy produkcji jaj.

To może być szok dla tych, którzy pamiętają sielski obrazek gospodarza wracającego z kurnika i niosącego w koszyku jaja na śniadanie a pod pachą kurę na obiad. W drobiarstwie to się nie zdarza…

Kura jak wiemy znosi jaja. W Polsce znosi ich 9,1 miliarda rocznie, co stawia Polskę na siódmym miejscu pod względem produkcji jaj w Unii Europejskiej. Rola kury przemysłowej kończy się, gdy spada jej zdolność produkcyjna. Wówczas kurę się ubija, a jej mięso jest przerabiane choćby na karmę dla zwierząt. Nie jest sprzedawane jako piersi, udka czy skrzydełka, bo te są dostarczane przez kurczaki.

Od dziecka wiedziałem, że kurczak to mała kura. Albo mały kogut. W dzisiejszym drobiarstwie kurczak to stworzenie służące do produkcji mięsa. Więc jaj nie znosi. Tylko rośnie. Jak najszybciej. Aby jak najszybciej osiągnąć wagę niecałych 2,5 kg. i stać się tuszką po 185 euro za 100 kg. w hurcie.

Ceny kurczaków. Ceny jaj.

Skoro mamy dwie rozłączne gałęzie produkcji to i zachowanie się cen na tych rynkach jest niezależne. A na cenę jak wiadomo działa i popyt i podaż.

Popyt konsumencki na jaja i na mięso drobiowe jest względnie stały. Oczywiście zwiększa się w okresach większej konsumpcji (np. w czasie Świąt), ale to się powtarza co roku. Zakłócają go informacje o ptasiej grypie, szkodliwości cholesterolu, czy niechęć do przemysłowego drobiarstwa. Ale fakty są takie, że mięso drobiowe i jaja mają swych wiernych zwolenników, także z powodu atrakcyjnej ceny.

W przypadku jaj jest jeszcze popyt przemysłowy. Jaja są oczywiście przetwarzane przede wszystkim w przemyśle spożywczym. Ale nie stroni od nich choćby mocno rozwijające się branża kosmetyczna. Mamy więc konkurencję wpływającą na popyt na jaja, który sami tworzymy.

A podaż? Pewnie też byłaby względnie stała, gdyby nie afera z fipronilem, jaka wydarzyła się  w czerwcu tego roku w Belgii, Holandii i Francji. Wykryto wówczas, że jaja są skażone owadobójczym środkiem przeciwko wszom i pchłom, który zawiera fipronil, według Światowej Organizacji Zdrowia umiarkowanie toksyczny środek, którego spożywanie w dużych ilościach może prowadzić do uszkodzenia nerek, wątroby i gruczołów limfatycznych.

W wyniku afery w samej tylko Holandii zarządzono wybicie 1 miliona sztuk drobiu. Niby dużo. Mogliśmy w Polsce nawet czytać o „masowych ubojach”. Ale ten milion to ledwie 2% holenderskich niosek. Zmniejszenie produkcji o 2% nie powinno mieć dużego wpływu na cenę. Ceny wzrosły jednak znacząco, bo o ponad 30%. Dlaczego? Doszła jeszcze psychologia…

Mnożnik psychologiczny.

Wygląda to trochę tak, jakby początkowo chciano całą sprawę zamieść pod dywan. Dywan okazał się za mały, gdzieś się wybrzuszył i w świat poszedł dramatyczny przekaz o skażeniu jaj. Belgijskich, holenderskich i francuskich. Wzmocniony o zarzut ukrywania afery przez kraje, w których miała ona miejsce. I to jest ciekawe, bo doprowadziło do tego, że z rynku wypadły nie tylko fermy, których afera dotyczyła, ale także inne działające w tych krajach...

Rządy tych państw pewnie zadbają o rekompensaty dla swoich producentów, ale na rynku zaczęło brakować jajek...

Podaż w dół. Cena w górę.

Czyli klasyka ekonomii. Zwłaszcza, że dodatkowym zjawiskiem, jakie wystąpiło było wykrycie ptasiej grypy w fermach największego włoskiego producenta jaj. On też wypadł z rynku i tym samym dołożył się do braków na rynku.

W efekcie przy nieco rosnącym popycie pojawiło się znaczące obniżenie podaży. Na hurtowych rynkach unijnych ceny jajek wzrosły o 30% na przestrzeni czerech miesięcy (od lipca do października 2017), co zaskoczyło naprawdę wszystkich i producentów, i konsumentów i ludzi odpowiedzialnych za dystrybucję jaj też.

Jajo a sprawa polska.

A jakie ma to przełożenie na nas? Ano takie, że skoro po sąsiedzku występuje niedobór towaru i cena rośnie, to i u nas cena musi rosnąć. Dla polskiego producenta jaj, cena obowiązująca w Zachodniej Europie stała się tak atrakcyjna, że warto było nawet zerwać kontrakt krajowy i – a jakże – zapłacić przewidzianą karę umowną, ale sprzedać za granicę. To też ekonomia.

Ceny jaj w Polsce wzrosły nawet bardziej niż na Zachodzie. Dlaczego? Pół roku temu ceny w Polsce były niskie, a ewentualny eksport przez wiele krajów ograniczony był restrykcjami związanymi z ptasią grypą. W efekcie polscy producenci działali na granicy opłacalności. Jaj było dużo i niełatwo było je wysłać za granicę.

Ostatnie miesiące zmieniły jednak sytuację diametralnie. "Pomogła" sprawa fipronilu, ale Polska została też uznana za kraj wolny od ptasiej grypy. Restrykcje wobec polskich producentów zniosły Japonia, Białoruś, Arabia Saudyjska i Korea Południowa. Drzwi przed polskim jajkiem otworzyły się szerzej niż dotąd i producenci korzystają z tej okazji. A efektem ubocznym są wyższe ceny jajek w Polsce.

Globalizacja i nie tylko.

To jest oczywiście kolejny przykład, jak sytuacja na rynku globalnym przekłada się na życie codzienne. Ale tym razem nie chodzi tylko o czystą podaż i czysty popyt. Urzędnicy, którzy zbyt opieszale reagowali na sytuację w swoich krajach, wzmocnili w ten sposób reakcję rynku. Okazuje się, że to też element globalizacji. Choć ich decyzje w ogóle nas nie dotyczyły.

Globalizacja nie jest ani dobra ani zła. Ona po prostu jest. I odczuwamy jej efekty. Naprawdę trzeba się nauczyć z nią żyć.

środa, 15 listopada 2017

053. Co ma wspólnego oszczędzanie i Test Marshmallow?


Czy rozmawiałeś kiedykolwiek z pięcioletnim dzieckiem o oszczędzaniu? O takim oszczędzaniu na poważnie. Nie o skarbonce na drobniaki, tylko o regularnych wpłatach na oprocentowane rachunki po to, aby kiedyś w przyszłości mieć dużo więcej?
Jeśli chcesz spróbować, to pewnie zastanawiasz się jak wyjaśnić przedszkolakowi oprocentowanie, procent składany i wartość przyszłą. Nie mam wątpliwości, że nie da się. Nie da się wyjaśnić skomplikowanych wzorów matematyki finansowej komuś, kto być może zna tylko niektóre cyfry.

Można inaczej. Inspiracją dla mnie jest jeden z najbardziej znanych eksperymentów psychologicznych znanych jako test marchmallow (test pianki, albo test cukierkowy).

Test Marshmallow.

Eksperyment po raz pierwszy został przeprowadzony w latach 60 przez amerykańskiego profesora Waltera Mischela. Do udziału w teście zaprosił ponad 650 przedszkolaków, którym wręczał piankę cukrową (wówczas jedną z najbardziej popularnych wśród dzieci słodkości) i przedstawił następującą propozycję: możesz zjeść od razu jedną piankę, albo poczekać i po kilkunastu minutach czekania otrzymać w nagrodę dwie pianki.

Jak twierdzą moje córki eksperyment był nieludzki i nie chciałyby w nim brać udziału. Prawdę mówiąc rozumiem to. Z punktu widzenia uczestnika testu jedna pianka była w zasięgu ręki, a ta obiecana druga była dostępna nie wiadomo kiedy, bo w umyśle dziecka „za kilkanaście minut” to pełna abstrakcja. Nie dziwi więc, że pewna część dzieciaków od razu zjadła dostępną piankę, część walczyła z pokusami przeróżnymi sposobami i z różnym skutkiem z pokusą (filmik poniżej) i tylko 30% wytrzymało kwadrans, aby otrzymać w nagrodę drugą piankę.

Eksperyment stał się naprawdę słynny dwadzieścia lat później, gdy (nawiasem mówiąc przypadkowo) postanowiono zbadać dalsze losy uczestników pierwotnego testu. Okazało się, że dzieci, które potrafiły poczekać na drugą piankę, miały lepsze wyniki w nauce (pod uwagę brano egzamin stanowiący odpowiednik naszej matury), łatwiej nawiązywały przyjaźnie, lepiej radziły sobie ze stresem, nie miały problemów z koncentracją, a nawet wykazywały się lepszym zdrowiem.

Odroczona gratyfikacja.

Profesor Mischel stał się więc autorem tezy, że samokontrola i umiejętność odroczenia gratyfikacji przekłada się na sukces osobisty. Co ciekawe, profesor wcale nie gloryfikuje samokontroli jako takiej. Według niego jest ona środkiem a nie celem. Sam eksperyment powtarzano wielokrotnie w różnych ośrodkach badawczych i za każdym razem dochodzono do tych samych wniosków.

"Samokontrola to nie sposób na życie, tylko pewien zestaw umiejętności, które są kluczowe by to życie sobie dobrze ułożyć" Prof. Walter Mischel.
Oszczędzanie to też odroczona gratyfikacja. Więc analogicznie: ci, którzy potrafią oszczędzać, a więc zrezygnować z natychmiastowej konsumpcji i odroczyć ją „na później”, oprócz tego, że prawdopodobnie będą mieli większe możliwości (efekt choćby procentu  składanego), statystycznie odniosą większy sukces w wielu dziedzinach życia. A więc? Warto pracować nad skłonnością do oszczędzania. Naszą i naszych dzieci. Tylko w jaki sposób?

Co zwiększa cierpliwość?


Na to pytanie między innymi odpowiada eksperyment pianki w wersji przeprowadzonej przez Celeste Kidd. Wersja ta polegała na tym, że osoba prowadząca eksperyment wobec połowy dzieciaków zachowywała się wiarygodnie (dotrzymywała złożonej obietnicy) a wobec drugiej połowy wręcz przeciwnie (obietnica pozostawała niespełniona). Okazało się, że wiarygodność osoby składającej dziecku ofertę ma kluczowe znaczenie wyniku testu. Tylko 7% dzieciaków w przypadku nierzetelnego prowadzącego i aż 64% w przypadku, gdy prowadzący był wiarygodny, potrafiła wytrwać 15 minut i odebrać w nagrodę drugą piankę.

Co z tego wynika?


Wiarygodność otoczenia jest bardzo ważna. W przypadku dzieci chodzi w szczególności o naszą wiarygodność. Stara prawda ludowa mówi, że dostajemy to, na co liczymy. Jeśli będziemy stali na stanowisku, że warto odkładać część pieniędzy, warto odraczać konsumpcję, warto czekać to spotka nas nagroda. I tak będą też postępować nasze dzieci.

Jeśli będziemy wydawać na bieżąco wszystko co mamy i powtarzać sobie, że odkładanie pieniędzy nie ma sensu, bo ich wartość spada, bank może upaść a my możemy być oszukani to zapewne tak będzie, jeśli zdecydujemy się jednak na oszczędzanie. I nasze dzieci tak samo. Warto o tym pamiętać.

środa, 8 listopada 2017

052. Dlaczego drożeje masło?

Pewnie już każdy odczuł, że drożeje masło. A jeśli nie odczuł osobiście, to się naczytał w prasie i w internecie, nasłuchał w radio i naoglądał w TV, że masło jest coraz droższe. Taka prawda. Wiem o tym z autopsji. Kiedyś cena masła, które kupuję, zaczynała się od cyfry 6, teraz zaczyna się od dziewiątki. Zmiana rozegrała się na przestrzeni jednego roku, w sytuacji niewielkiej inflacji, nie było doniesień o masowym wymieraniu krów w Polsce. Bardzo praktyczne jest więc pytanie: z czego wynika ten wzrost?

Globalizacja, czyli odpowiedzi szukaj daleko stąd.

Bo u nas wszystko jest po staremu. Krowy dają mleko. Mleczarnie działają pełną parą. Sklepy funkcjonują bez zarzutu. Inflacja (póki co) jest niewielka (a do grudnia 2016 była nawet ujemna). Niezmiennie wzrasta natomiast polski eksport żywności: 17% rok do roku, czy nawet 80% na przestrzeni ostatnich siedmiu lat. To oczywiście sukces naszych producentów, którym – jak widać – nie przeszkodziły rosyjskie sankcje, czy pojawiające się od czasu do czasu zarzuty wobec jakości polskiej żywności. Ale prawdą jest, że wzrost eksportu wynika ze wzrostu cen na świecie, a nie tylko ze zwiększenia ilości eksportowanych produktów.

Prawo jednej ceny.

W sytuacji otwartego handlu międzynarodowego, ceny obowiązujące w jednym kraju, co do zasady muszą być powiązane z cenami światowymi. Jeżeli więc ceny na świecie rosną, to muszą rosnąć i u nas. Można powiedzieć, że w warunkach globalizacji rosnący popyt na odległym geograficznie rynku działa na nasze ceny tak samo, jak rosnący popyt krajowy. Działa tym mocniej im większy jest to rynek. Jeżeli więc szukamy „winnych”, to trzeba się przyjrzeć największym światowym rynkom.

Koniec margaryny w USA.

W roku 2015 amerykańska Agencja Żywności i Leków (FDA, Food and Drug Administration) nakazała zaprzestać produkcji utwardzonych olejów roślinnych w ciągu trzech lat. Okres ten upływa w pierwszej połowie roku 2018 i faktycznie kończy erę margaryny w Stanach Zjednoczonych.

Agencji wcale nie chodziło o tylko margarynę. Utwardzone oleje roślinne są powszechnie stosowane w przemyśle spożywczym do wydłużania trwałości wielu produktów. Według badań ich spożycie zwiększa ryzyko zachorowania na cukrzycę typu 2, choroby układu sercowo-naczyniowego oraz ataków serca. Realizacja tego zakazu wymusi (już wymusza) przeniesienie się konsumentów margaryny na masło, które jest jej naturalnym substytutem. Kluczem jest wielkość amerykańskiego rynku (ponad 320 mln potencjalnych konsumentów). Podobny zakaz wprowadzony w 2003 roku w Danii (5,7 miliona mieszkańców) przeszedł bez echa.

Spożycie nabiału w Chinach.

Chiny ze swoim 1,37 miliarda mieszkańców są potencjalnie największym rynkiem dla każdego produktu. Historycznie nabiał nie należał do istotnych elementów chińskiej diety. Ale wraz z rozwojem kraju i bogaceniem się społeczeństwa, kolejne elementy zachodniego sposobu żywienia stają się w Chinach coraz bardziej popularne. W przypadku produktów mlecznych kołem zamachowym są jogurty, których spożycie podwoiło się na przestrzeni ostatnich czterech lat (źródło: forummleczarskie.pl).

Co ciekawe liczebność chińskich stad krów mlecznych maleje. W roku 2016 wynosiło ono „tylko” 7,5 mln sztuk (dla porównania w Polsce mamy 2,1 mln krów). Nie ma powodu do zwiększania pogłowia krów w Chinach, bo Chińczycy uważają importowane mleko za lepsze i zdrowsze od chińskiego. Z roku na rok rośnie więc chiński import produktów mlecznych (serwatki w proszku o 60%; serów o 33%, masła o 43%, śmietanki o 55%). Choć brzmi to dziwacznie, Chińczycy importują nawet płynne mleko i to drogą lotniczą (sic!).

Najistotniejszymi źródłami dostaw są kraje Unii Europejskiej (65% chińskiego importu), Nowa Zelandia (21%) i USA (12%). To w sumie 98%. Amerykanie mają teraz swój własny problem z popytem, pozostaje Europa i Nowa Zelandia…

Wymiana stad w Nowej Zelandii.

Sytuacja w USA i w Chinach wpływa na zwiększenie popytu. Dodatkowym elementem wywierającym presję na wzrost cen, jest spadek produkcji mleka w Nowej Zelandii.

Wydawałoby się, że to mało istotny kraj, nieco mniejszy od Polski i liczący ledwie 4,7 miliona mieszkańców. Jest jednak ósmym producentem mleka na świecie (ok. 5 mln krów mlecznych), a jego główne kierunki eksportu to Australia, USA i kraje dalekowschodniej Azji, w tym Chiny.
Właśnie teraz w Nowej Zelandii trwa dość powszechna wymiana stad krów na nowe, dające więcej mleka. Mamy więc spadek podaży, ze strony producenta, który w dużym stopniu obsługiwał największe rynki zbytu na świecie: amerykański i chiński.

Ach ta globalizacja!

Nie lubię narzekać. W przypadku sytuacji na rynku masła wpływ globalizacji na nas jest niejednoznaczny. Wprawdzie płacimy więcej na masło, ale z sytuacji na rynkach światowych korzystają polscy producenci mleka i polskie mleczarnie. Gdy tendencja się odwróci (a zobaczycie, że tak będzie, bo świat w końcu dopasuje się do zwiększonego spożycia mleka), będzie nam może lżej w sklepach, ale za to nasze mleczarnie staną w obliczu wyzwań związanych z utrzymaniem zatrudnienia i wykorzystaniem zdolności produkcyjnych.

Do wpływu odległych rynków na ceny w Polsce, trzeba się przyzwyczaić. I przyjąć, że czasem zadziała ona na naszą korzyść, a czasem wręcz przeciwnie. Pewne jest, że będziemy odczuwać ten wpływ coraz częściej. I nie da się tego uniknąć.



Inspiracją do napisania tego posta był artykuł Aleksandry Ptak "Ceny łączą nas ze światem" opublikowany w Rzeczpospolitej z 2 listopada 2017 roku.