Prostym językiem o ekonomii ...

środa, 28 czerwca 2017

033. Ekonomia na przedwojennej maturze.

Kasztany dawno przekwitły. Pojutrze tegoroczni maturzyści poznają wyniki swoich egzaminów. Uczniowie i studenci właśnie rozpoczęli wakacje. I choć też właśnie zacząłem urlop to korci mnie, aby zadać pytanie „dlaczego na polskiej maturze nie ma ekonomii?”. Wcale nie chodzi mi o dodatkowy przedmiot maturalny umieszczony pośród nauk takich jak wiedza o tańcu czy historia muzyki, ale o faktyczną obecność realnych zagadnień ekonomicznych na egzaminie maturalnym. Tak, jak zdarzało się to przed wojną. Bo – choć może to być zaskakujące – przystępując do przedwojennej matury trzeba było być przygotowanym na roztrząsanie problemów ekonomicznych, co najmniej w ramach dwóch przedmiotów.

Ekonomia na maturze z języka polskiego.

To nie żart! Choć ekonomia raczej nie kojarzy się z naukami humanistycznymi to jednak wśród przedwojennych tematów wypracowań maturalnych z języka polskiego zdarzały się ewidentnie związane z życiem gospodarczym.

W 1922 roku w Państwowym Gimnazjum Św. Marji Magdaleny w Poznaniu (pisownia nazwy szkoły oryginalna) jedyny (sic!) temat maturalny z języka polskiego dla uczniów realizujących program nauczania „starego typu” brzmiał „Znaczenie dostępu do morza dla ekonomicznego i politycznego rozwoju narodów i państw” [źródło 1]. Trzeba było więc napisać rozprawkę o gospodarce narodowej, być może odnieść się do historycznych przykładów innych krajów, zapewne poruszyć wagę dostępu do morza dla Polski, która dopiero co odzyskała niepodległość. W każdym razie należało w swej pracy wykorzystać znajomość ekonomii, historii, geografii i polityki, a nie literatury sensu stricto.

W podobnej sytuacji musieli być maturzyści, którzy zdawali egzamin w roku 1925 w Państwowym Gimnazjum im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu i wybrali temat „Ekonomiczne podstawy bytu Polski” [źródło 2]. Ten temat również zdaje się  być mało humanistyczny, za to wymagał uwzględnienia całego szeregu czynników ekonomicznych, czy jak to byśmy dziś powiedzieli geopolitycznych.

Kolejny przykład z Warszawy z roku 1929. Maturzyści ze Szkoły Ziemi Mazowieckiej przy ul. Klonowej mogli zmierzyć się z tematem „Rola oszczędności w życiu człowieka” [źródło 3]. Jeden z nich przyznał nawet niedawno dziennikarzowi Gazety Wyborczej, że w pełni świadomie wybrał ten temat uciekając tym samym właśnie od romantyzmu, z którego jak twierdzi „był słaby”.

Ekonomia na maturze z matematyki.

Ekonomii bliżej do matematyki, więc mniejsze zdziwienie budzi fakt „ekonomicznych” zadań na przedwojennej maturze z matematyki. A te zdarzały się stosunkowo często.

Najstarsze zadanie maturalne z ekonomii, jakie dotychczas znalazłem pochodzi jeszcze z okresu zaborów i sformułowane jest następująco: „Przed ilu laty kapitał, złożony na 5,5% skład. (procentu składanego), miał trzecią część teraźniejszej wartości?” [Źródło 4]
Nawiasem mówiąc akurat  to zadanie ma bodajże najbardziej teoretyczny charakter, ze wszystkich "ekonomicznych" zadań maturalnych z matematyki, jakie znalazłem. Niewątpliwie stanowi natomiast ciekawą syntezę matematyki finansowej i klasycznych równań wykładniczych.

Ekonomicznym zadaniom na przedwojennych maturach z matematyki poświęcę następny post, a nawet zaproponuję konkurs oparty o przedwojenne zadania maturalne. Dziś powiem tylko, że wydaje się, że zadania te dotyczyły głównie dwóch aspektów: oprocentowania gromadzonych oszczędności (ile kapitału uzbieram, jeśli będę regularnie wpłacał na określony procent) oraz dochodów z kapitału już zgromadzonego (jaką rentę będę otrzymywał z kapitału, który posiadam). To pokazuje, że ówczesna ekonomia była przede wszystkim ekonomią oszczędzania. Czasy kredytów nadeszły znacznie później...

Dlaczego ekonomia była obecna na przedwojennych maturach?

Z pewnością ekonomia była bardzo bliska etosowi II Rzeczypospolitej – która budowała swoją państwowość, ale też swój potencjał gospodarczy (port w Gdyni, Centralny Okręg Przemysłowy, linie kolejowe integrujące tereny trzech zaborów). Dziś powiedzielibyśmy, że państwo realizowało wówczas projekt, którego ważnym elementem była gospodarka. Jej uwzględnienie w procesach edukacyjnych dowodzi więc kompleksowego podejścia ówczesnych władz do tego zagadnienia.

Należy też pamiętać, że przedwojenna matura była bardzo elitarna. Jak podaje portal historycy.org w roku 1937 maturę w całym kraju zdało zaledwie 13.362 uczniów. Polska miała wówczas ok 34 mln mieszkańców (dla porównania w roku 2015 w sytuacji niżu demograficznego do matury przystąpiło 275 tys. uczniów, przy liczbie ludności kraju ok 38 mln). Możliwe więc, że od tej nielicznej elity wymagano dość szerokiej wiedzy, w tym ekonomicznej. Zwłaszcza, że w przedwojennych realiach matura była np. warunkiem zatrudnienia w administracji państwowej, wówczas niezwykle poważanej.

Ekonomia na dzisiejszej maturze.

Nie występuje. I jakoś nie wierzę, że pojawi się we współczesnych zadaniach maturalnych. Niby gospodarka jest ważna, potencjalnych zagadnień ekonomicznych jest na pewno więcej niż przed wojną (doszła sfera kredytów, zmienności kursów walutowych i stóp procentowych), ale powszechna edukacja zdaje się tego nie dostrzegać.

Kierunkowo stawia się raczej na instytucjonalną ochronę interesów zwykłego człowieka miast na jego edukację. Takie czasy, że nie trzeba już umieć obliczać wysokości odsetek od zaciąganego kredytu. Wystarczy ściągnąć stosowną apkę z sieci albo po prostu odczytać RRSO z reklamy banku.
Idąc nieco pod prąd za tydzień opublikuję kilka przedwojennych zadań maturalnych z matematyki, ale tych ekonomicznych. I zaproponuję ich wspólne rozwiązanie. Będzie też konkurs. Już teraz zapraszam.

Miłośnicy przedwojennych matur i miłośnicy ekonomii łączcie się.

Źródła wykorzystane przy pisaniu powyższego posta:
  1. „Sprawozdanie Państwowego Gimnazjum Św. Marji Magdaleny w Poznaniu za rok szkolny 1921/22”. Link: http://www.pbc.rzeszow.pl/dlibra/publication?id=2383
  2. „Sprawozdanie Dyrekcji Państwowego Gimnazjum im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu za 1-sze dziesięciolecie zakładu w niepodległej i wolnej ojczyźnie (1919-1929)”. link:  http://www.wbc.poznan.pl/dlibra/plain-content?id=104902
  3. Jerzy S. Majewski „Czy zdałbyś maturę przed wojną?”. Gazeta Wyborcza 10 lipca 2012. Link:  http://wyborcza.pl/alehistoria/1,121681,12105835,Czy_zdalbys_mature_przed_wojna_.html
  4. „Zabór austriacki. Pytania maturalne z krakowskiego Liceum św. Anny”. Link: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/56,114944,17862788,zabor-austriacki-pytania-maturalne-z-krakowskiego-liceum-sw,,2.html]

środa, 21 czerwca 2017

032. Dlaczego nie lubimy statystyki? Głos w obronie.


„Są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki” miał powiedzieć kiedyś Mark Twain i myśl ta do dziś pojawia się w wielu rozmowach o statystyce. Bo statystyka jest nielubiana. Jest utożsamiana z kłamstwem absolutnym. W najlepszym przypadku jest bohaterką anegdot takich jak ta o statystycznej liczbie nóg pary składającej się z pana i pieska.

A przecież statystyka to wartościowa dziedzina wiedzy, to nauka ścisła, która w dosłownym znaczeniu pozwala zarabiać pieniądze. Bankom, firmom ubezpieczeniowym, właścicielom kasyn, a także zwykłym ludziom. Skąd więc tak częsta niechęć do statystyki?


Przekleństwo średniej arytmetycznej.


Ze wszystkich narzędzi statycznych z całą pewnością najbardziej zrozumiała jest średnia arytmetyczna. Nieszczęściem jest jednak to, że wiele osób redukuje statystykę właśnie do tego jednego narzędzia. Stąd biegnie prosta droga do prześmiewczych anegdot – to fakt - ale trzeba też wyraźnie powiedzieć, że najczęściej pożywką dla takiego podejścia jest po prostu brak wiedzy.

Jeżeli w pewnym zakładzie pracy mamy szefa z pensją 10 tys. zł i dziewięciu pracowników zarabiających po 1 tys. zł to średnie zarobki w tym zakładzie to 1,9 tys. Jeżeli ów szef przyzna sobie podwyżkę do wysokości 20 tys. a pensje pracowników pozostawi bez zmian to średnie wynagrodzenie wzrośnie do 2,9 tys. Wrogowie statystyki już w tym momencie przystąpią do ataku mówiąc, że nikt w tym zakładzie nie ma pensji w wysokości średniej, a skoro statystyka twierdzi, ze w tej firmie średnia pensja wzrosła o 53% to widać, jak na dłoni, że statystyka kłamie, bo prawie nikt podwyżki nie dostał.


Jednonarzędziowa dziedzina wiedzy.


Wrogowie statystyki mieliby pełną rację, gdyby ta dyscyplina nie oferowała innych narzędzi. Zanim je omówimy zastanówmy się, co by było, gdybyśmy w innych dziedzinach wiedzy stosowali też tylko pojedyncze narzędzia.

Weźmy medycynę. Takim jedynym narzędziem mógłby być termometr lekarski. Pomysł, aby zredukować całe bogactwo medycyny jedynie do pomiaru ciepłoty ciała brzmi absurdalnie, prawda? Nawet nie byłoby w tym nic nowatorskiego, bo poszlibyśmy po prostu śladami szeregowców Gusa i Wesa - bohaterów „Paragrafu 22” Josepha Hellera, którzy dzięki operowaniu jedynie termometrem – jak pisze autor - podnieśli medycynę do rangi nauk ścisłych.

Ale statystyka jest nauką ścisłą, więc nie ma sensu jej "podnosić"...


Odchylenie standardowe, mediana, centyl.


Gdybyśmy porzucili ślepe przywiązanie do średniej arytmetycznej i zarobki w opisanym powyżej zakładzie pracy poddali badaniu jeszcze tylko kilkoma innymi narzędziami statystycznymi, tymi najprostszymi, moglibyśmy dojść do podobnych wniosków, co „rozsądni” krytycy statystyki.

Zobaczmy:

Zarobki w zakładzie
Przed podwyżką szefa
Po podwyżce szefa
Średnia arytmetyczna
1.900
2.900
Odchylenie standardowe
2.700
5.700
Współczynnik zmienności
142%
197%
Mediana
1.000
1.000
Dziewiąty centyl
1.000
1.000

 

Interpretacja danych statycznych.


Faktycznie, średnie wynagrodzenie w tym zakładzie zwiększyło się z 1,9 tys. do 2,9 tys, ale uwagę zwraca bardzo wysokie odchylenie standardowe, które po podwyżce dla szefa dramatycznie rośnie. Jeszcze przed podwyżką oddalenie poszczególnych indywidualnych pensji było dość duże od średniej, a po podwyżce jest już ogromne. Potwierdzają to wartości współczynnika zmienności: 142% i 197% - zróżnicowanie pensji w tej firmie było bardzo duże i znacząco wzrosło. Zatem wzrost średniej został osiągnięty na dużej podwyżce małej części zatrudnionych. No to sprawdźmy medianę (wartość, dla której połowa pensji jest niższa i połowa wyższa). Jest ona stała. Przesuwamy się z naszymi badaniami w górę, aż do dziewiątego centyla (wartości, dla której 90% wynagrodzeń jest niższa i 10% wyższa) i zauważamy, że on też nie uległ zmianie. I już wiadomo, że podwyżka dotyczy tylko 10% najlepiej zarabiających, a znając liczbę wiadomo już, że podwyżkę otrzymała jedna osoba, a nawet można obliczyć jej wysokość.

Z trafnością interpretacji wiąże się oczywiście wybór stosowanych narzędzi, ale co ważniejsze intencja badającego. Miałem szczere intencje, żeby zbadać wynagrodzenia w przykładowym zakładzie pracy, więc zrobiłem to uczciwie. Świadome poprzestanie jedynie na średniej i ogłoszenie, że „średnia pensja wzrosła o 53%” byłoby manipulacją. Ale to byłby zarzut wobec osoby a nie wobec dziedziny wiedzy.


Polubić statystykę.


Nie warto więc walczyć ze statystyką. Nie warto powtarzać tych samych sloganów. Warto natomiast zwracać uwagę na to kto i jakimi metodami interpretuje dane.

Choć statystyka jest tak nielubiana, to mamy w Polsce aż dwa dni jej poświęcone. Co roku 9 marca mamy Dzień Statystyki Polskiej. A co pięć lat 20 października obchodzony jest Światowy Dzień Statystyki.

Statystycznie, mamy więc w Polsce aż 1,2 okazji do świętowania statystyki rocznie. :)


środa, 14 czerwca 2017

031. Dlaczego im większa firma tym większa potrzeba kredytowa?


Dostałem kilka sygnałów, żeby jeszcze raz wytłumaczyć, w jaki sposób rosnąca sprzedaż firmy powoduje pojawienie się u niej zapotrzebowania na kredyt. Ktoś nawet powiedział, że to nielogiczne, żeby zyskowna firma, która działa coraz lepiej, wpadała w kłopot, jakim jest konieczność zaciągnięcia kredytu. A jednak tak jest. Opiszę to na przykładzie.



Zakładamy firmę. Badamy rynek.

Wyobraź sobie, że zakładamy firmę. Ty i ja. Nasza firma będzie hurtownią (czysty handel łatwo sobie wyobrazić). Zrobiliśmy bardzo rzeczowy biznes plan i zbadaliśmy rynek. Wiemy, że:

  • na naszej działalności będziemy realizować zysk w wysokości 10% rocznie.
  • musimy jednak mieć w magazynie towary o wartości jednomiesięcznej sprzedaży,
  • musimy oferować naszym odbiorcom 90-dniowe terminy płatności
  • załatwiliśmy u dostawców 60-dniowy termin zapłaty za otrzymane towary.
Jeśli dodatkowo powiem, że rynek jest nieograniczony (czyli możemy bez problemu zwiększać sprzedaż) a ponadto mamy pewność, że nic nie zmieni powyższych parametrów to nasza firma będzie mieć jak w raju. Pełna sielanka, prawda?


Rentowność, czyli zdolność do generowania zysku.


Myśl o sielance pojawia się, gdy nasze rozumowanie zdominowane jest przez rentowność. Pewny zysk na poziomie 10% oznacza bowiem, że jeśli sprzedamy za 1 mln to zarobimy 100 tysięcy, jeśli sprzedamy za 10 mln to zysk wyniesie 1 mln, a jeśli osiągniemy sprzedaż równą 100 mln to do podziału będzie 10 mln. I tak dalej, aż do plus nieskończoności (jeśli poważnie traktować informację, że rynek jest nieograniczony). Nawet w głowie ekonomicznego laika błyska myśl, że coś tu jednak nie gra. I ma on rację, bo rentowność to nie wszystko. Jest jeszcze płynność…

Płynność, czyli zdolność do dokonywania zakupów i regulowania zobowiązań.


Nasza firma rentowność ma zapewnioną, ale czy będzie w stanie dokonywać zakupów? Inaczej: choć jest i pozostanie rentowna to czy będzie w stanie utrzymać coraz większy wymagany poziom zapasów i należności? I wcale nie chodzi o powierzchnię magazynową (bo tę można sobie zorganizować) tylko właśnie o płynność a konkretnie o to, czy nasza firma poradzi sobie z luką finansową.

Dla przypomnienia: luka finansowa = zapasy + należności handlowe – zobowiązania handlowe. Można ją liczyć w ujęciu kwotowym albo czasowym. W przypadku naszej firmy luka finansowa wynosi 2 miesiące sprzedaży. (zapasy 1 miesiąc plus należności 3 miesiące minus zobowiązania 2 miesiące). Oznacza to, że jeśli chcemy sprzedawać za 1,2 mln rocznie (czyli 100 tys. miesięcznie) potrzebujemy 200 tys. na sfinansowanie działalności. Jeżeli jednak ta sama firma chce sprzedawać za 2,4 mln to rocznie to jej potrzeba rośnie do 400 tys.  Bo to zawsze dwa miesiące sprzedaży.

Pierwszy rok naszej firmy.


Zakładając firmę jej właściciele prawie zawsze muszą zainwestować swoje pieniądze. Wracając do naszego przykładu: załóżmy, że Ty i ja mamy po 100 tys. i rozpoczynamy działalność z kapitałem 200 tys. W pierwszym roku chcemy mieć sprzedaż 1,2 mln, luka finansowa wynosi akurat 200 tys, więc w zapasy i należności musimy zainwestować wszystkie nasze pieniądze. Po roku zarobimy 120 tys. I to będzie rewelacyjny wynik: nasza firma zrealizuje zysk 10%, a nasz kapitał przyniesie nam 60% zwrotu (zainwestowaliśmy 200 tys. a zarobimy 120 tys.). Ale to jest spojrzenie przez pryzmat rentowności firmy i rentowności zainwestowanego przez nas kapitału. Płynnością się dotąd nie przejmowaliśmy, bo nas nie ograniczała.


Sprzedaż rośnie. Płynność spada.


Po wspaniałym pierwszym roku działalności pojawia się szansa zwiększenia sprzedaży do 2,4 mln. Gdyby to się udało, zysk w drugim roku wyniósłby 240 tys. Cudownie. Grzech nie skorzystać. Ale w międzyczasie musimy zwiększyć zapasy i należności, co oznacza, że zapotrzebowanie na pieniądze w firmie podniesie się o kolejne 200 tys. a zysk pierwszego roku to tylko 120 tys. Nie ma mowy o wypłacie zysku przez właścicieli. Co więcej wciąż brakuje 80 tys. żeby zrealizować zwiększoną sprzedaż. Skąd je wziąć? Są dwa źródła: właściciele wpłacają kapitał albo firma zaciąga kredyt. A ponieważ prawie każdemu właścicielowi kiedyś skończą się możliwości dopłaty do kapitału firmy (co więcej: kiedyś zechce on korzystać z zysków, które wygenerowała jego firma) to wraz ze wzrostem sprzedaży firmy coraz częściej korzystają z kredytów.

Rentowność a płynność.


Rentowność i płynność nie są pojęciami przeciwstawnymi. One tylko opisują rzeczywistość z innych perspektyw. Rentowność jest nagrodą i łatwo ją zrozumieć. Płynność obserwowana poprzez lukę finansową opisuje, ile pieniędzy trzeba włożyć do firmy, aby zapewnić jej działalność operacyjną. Jest zdecydowanie mniej intuicyjna i odnosi się także do poczynań firmy w obszarach finansowym i inwestycyjnym.

Jest też aspekt matematyczny. W naszym przykładzie mieliśmy rentowność 10% w skali roku i dwumiesięczną lukę finansową. Dwa miesiące to 16,7% roku. Rosnąca sprzedaż to większy zysk i większa luka finansowa. Tyle, że tempo wzrostu luki będzie większe (16,7%) niż zysku (10%). I tak zdarza się bardzo często.

Dlatego szybko rosnąca sprzedaż firmy nie oznacza tylko korzyści. To też wyzwanie dla zarządzania płynnością.

środa, 7 czerwca 2017

030. Ciekawostka: Jaka część polskich firm korzysta z kredytów bankowych?



Kredyty potrafią rozbudzać emocje. Z jednej strony znam przedsiębiorców, którzy za wszelką cenę unikają kredytów, choćby w imię zachowania niezależności od banków. Z drugiej często można usłyszeć właścicieli firm oskarżających banki, że decyzjami odmownymi zamykają im drogę rozwoju.

Jak to jest? Czy bez kredytu można prowadzić firmę?



Ile firm działa w Polsce?


Wg. GUS w roku 2015 działało w Polsce 1.914.141 firm*, z czego zdecydowana większość (bo aż 1.735.500**) prowadziło działalność gospodarczą w najprostszej formie organizacyjnej, opartej jedynie na wpisie do ewidencji działalności gospodarczej i bez jakichkolwiek obowiązków publikowania swoich wyników finansowych. Mamy więc w Polsce około 180 tys. firm, które wg. obowiązującego prawa powinny dostarczać swoje sprawozdania finansowe do Krajowego Rejestru Sądowego.

Ile firm ma kredyt?


Nie da się odpowiedzieć na to pytanie w stosunku do indywidualnych przedsiębiorców, którzy zresztą stosunkowo często swoje poczynania gospodarcze i prywatne realizują w ramach jednego konta bankowego. Można natomiast przyjrzeć się firmom, które sporządzają sprawozdania finansowe.

Największa baza danych z wynikami firm, na której pracowałem, zawierała informacje o sprawozdaniach blisko 50 tys. firm. W bilansach tych firm za rok 2013 pozycja „kredyt” wystąpiła w 20 tys. przypadków. A zatem 31 grudnia 2013 roku dokładnie 41% firm występujących w tej bazie korzystało z kredytu.

Im większa firma tym częściej ma kredyt.


Nie ma co się rozpisywać zobaczcie sami jak to wygląda:

Przychody ze sprzedaży (w PLN)
częstotliwość występowania kredytu
do 5 mln
27%
5-10 mln
33%
10-15 mln
42%
15-20 mln
44%
20-25 mln
47%
większe niż 25 mln
51%

Co ciekawe w przypadku firm większych częstotliwość występowania kredytu nie ulega już zmianie.

A dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź znajdziesz pod następującym linkiem: http://ekonomianaszapowszednia.blogspot.com/2017/06/031-dlaczego-im-wieksza-firma-tym.html

Czy można rozwijać firmę bez kredytów?


Można. Widać to w tabeli powyżej: 60% firm (w tym połowa firm największych) nie ma potrzeb kredytowych.

Ale im większa firma tym większe potrzeby inwestycyjne (coraz więcej maszyn, magazynów i hal produkcyjnych) oraz tym większa luka finansowa (coraz więcej zapasów w magazynie i coraz większy poziom należności). I mówiąc wprost coraz trudniej właścicielowi firmy poradzić sobie z rosnącymi potrzebami firmy bez korzystania z kredytów.

Jeśli więc zaciągnięcie kredytu pomoże firmie się rozwijać to może nie ma co tego unikać. Co o tym myślicie?


Źródła:
* ”Działalność przedsiębiorstw niefinansowych w 2015 roku”. GUS. Warszawa, grudzień 2016. S.26
** „Działalność gospodarcza przedsiębiorstw o liczbie pracujących do 9 osób”. GUS. Warszawa, październik 2016. S.1.
Na zdjęciu powyżej obraz Quentina Matsysa "Bankier z żoną", namalowany w 1514 roku, przechowywany obecnie w Luwrze.