079. Wolny rynek. Dlaczego prawnikom nie podoba się deregulacja ich zawodu?

Dlaczego prawnicy narzekają na skutki deregulacji swojego zawodu? Z punktu widzenia ekonomii to bardzo proste! Mniej zarabiają. Oczywiście lepiej brzmi, gdy się pomija aspekt finansowy, na rzecz „troski o jakość świadczonych usług”, ale jak się temu dobrze przyjrzeć, to jakość jest, jaka była, a finanse niekoniecznie…

Smaczku dodaje fakt, że akcja rozegrała się w latach 2005-2013, w wolnorynkowej już Polsce, w obszarze zawodów bardzo eksponowanych wykonywanych przez bardzo świadomych ludzi…
Inspiracją do tego postu jest artykuł, który ukazał się pod koniec kwietnia na portalu money.pl (LINK). Polecam jego lekturę. Ja natomiast skupię się na ekonomicznym sensie zmiany, którą media i władze nazwały „deregulacją” albo „uwolnieniem”.

Czym była deregulacja zawodów prawniczych?

„Deregulacja” albo „uwolnienie rynku” brzmi, jakby każdemu pozwolono pracować jako adwokat czy radca prawny. Nic bardziej mylnego. Wciąż trzeba ukończyć studia prawnicze i w większości wypadków zdać egzamin zawodowy. Zmianie uległy drobiazgi, ale na tyle istotne, że zmieniły rynek.

Do roku 2005 uzyskanie prawa do wykonywania zawodu wymagało ukończenia studiów a następnie ukończenia aplikacji (adwokackiej, radcowskiej lub notarialnej) i zdania egzaminu zawodowego przed komisją powołaną samorząd zawodowy, czyli reprezentantów osób już wykonujących zawód. Wąskim gardłem była właśnie aplikacja, a konkretnie egzamin wstępny na aplikację. Mówiąc wprost ukończenie studiów prawniczych niczego nie dawało, jeśli nie dostałeś się na aplikację, czyli praktykę zawodową. A to było w pełni kontrolowane przez czynnych zawodowo prawników...

Najważniejsze zmiany wprowadzone w roku 2005, 2009 i 2013 (bo aż tyle trwała deregulacyjna batalia i tyle razy nowelizowano ustawy) w istocie dotyczyły dwóch aspektów. Po pierwsze uporządkowano kwestie egzaminów. Obecnie pytania egzaminacyjne są układane centralnie, a egzaminy mają wyłącznie postać pisemną. Po drugie do egzaminu zawodowego dopuszczono absolwentów prawa, którzy wprawdzie nigdy nie podjęli aplikacji, ale mogli się wykazać czteroletnią praktyką w zawodzie związaną z „tworzeniem lub stosowaniem prawa”. Innymi słowy: absolwent prawa po czterech latach pracy w kancelarii (gdzie wykonywał najprostsze i najmniej płatne zadania) mógł podejść do egzaminu zawodowego.
Pozornie nic nieznaczące drobiazgi, które jednak na przestrzeni dziesięciu lat zwiększyły blisko dwukrotnie liczbę praktykujących prawników.

Źródło: Kamila Napiórkowska-Piłat „Otwarcie dostępu do zawodów prawniczych”.

I teraz włączają się prawa ekonomii.

Dwa razy więcej prawników, czyli większa podaż.

Przed deregulacją rynek usług prawniczych był w równowadze. Na rynku funkcjonowało blisko 24 tys. adwokatów i radców prawnych, którzy odpowiadali na popyt ze strony rynku. Zgodnie z zasadami ekonomii ukształtowała się więc cena rynkowa na usługi prawne, przy której dochodziło do określonej liczby transakcji pomiędzy prawnikami a ich klientami. Gdyby cena porady prawnej była niższa, zapewne byłaby większa chęć społeczeństwa do korzystania z usług adwokatów. Ale ci z kolei byliby mniej usatysfakcjonowani swoimi zarobkami. Odwrotnie byłoby w przypadku cen wyższych. Czysta ekonomia! Mieliśmy więc rynkową cenę usługi i rynkową liczbę świadczonych usług.

Niejako obok rynku znajdowała się grupa osób gotowych do świadczenia usług adwokackich czy radcowskich, którzy formalnie nie mogli wykonywać zawodu. Możliwe, że robili to nieoficjalnie, wpływając poniekąd na sytuację rynkową, ale ten wpływ był ograniczony. Osoby takie mogły wyjaśnić komuś jego sytuację prawną, nawet napisać jakieś pismo procesowe i wziąć za to wynagrodzenie, ale już o ich reprezentowaniu w sądzie mowy nie było.
Deregulacja wprowadziła te osoby na oficjalny rynek. Co więcej skłoniła innych zainteresowanych zawodem prawnika do rozpoczęcia procesu kształcenia i uzyskania prawa do wykonywania zawodu. Dwukrotne zwiększenie liczby prawników na rynku to naprawdę duża zmiana. Z ekonomicznego punktu widzenia oznacza ona, że przy tej samej cenie mieliśmy teraz dwa razy więcej chętnych na wykonanie usługi. Krzywa podaży przesunęła się więc mocno w prawo, co widać na rysunku obok.

Sama deregulacja nie miała natomiast znaczenia dla krzywej popytu. Przy tej samej cenie usługi, nabywca miał tę samą chęć jej zakupu. Ponieważ jednak zwiększyła się podaż, rynek znalazł inny punkt równowagi, w którym zawiera się wprawdzie więcej transakcji, ale przy mniejszej cenie. Z punktu widzenia prawników: jest więcej pracy, ale mniej zarobku, czyli jest powód do narzekania.

Dokładnie tak samo zachowa się rynek w każdej sytuacji wzrostu podaży. I nie ma znaczenia, czy będzie to efektem klęski urodzaju, uwolnienia przez rząd rezerw strategicznych jakiegoś produktu, czy jak w naszym przypadku umożliwienia podjęcia pracy osobom dotąd nie występującym na rynku.

Czy prawnicy powinni narzekać?

Rynek żadnego dobra nie jest jednorodny i dotyczy to też rynku usług prawniczych. Czym innym jest udzielenie prostej porady prawnej, czym innym napisanie nawet skomplikowanej umowy handlowej w języku polskim, a jeszcze czym innym reprezentowanie klienta przed zagranicznym sądem gospodarczym.

Deregulacja miała największy wpływ na segment usług najprostszych. Ale to właśnie tam dochodzi do największej liczby transakcji. Stąd też wrażenie, że wszystkim prawnikom jest gorzej. Oczywiście tak nie jest.

Jest jeszcze coś, o czym warto pomyśleć. Usługi realizowane przed deregulacją przez prawników nieposiadających wówczas prawa do wykonywania zawodu też stanowiły fragment rynku. Choć oficjalnie ich nie było. Teraz są. Zasięg rynku się zwiększył. A że jest na nim konkurencja to chyba normalne.
Zwłaszcza w kraju o gospodarce rynkowej.