054. Jajo droższe od kury? Ale jaja...


W Europie jaja są droższe od kur!!! Na początku listopada hurtowa cena tuszek kurczaków wynosiła182,43 euro za 100 kg. A 100 kg jaj kosztował 185,91 euro (źródło: Krajowa Izba Producentów Drobiu i Pasz).  Mamy więc po raz pierwszy sytuację, w której JAJO JEST DROŻSZE OD KURY. Jak wiemy przynajmniej raz jajo było mądrzejsze od kury i źle skończyło. Ale żeby było droższe?

Wniosek jest oczywiście żartem. 100 kilogramów jaj jest droższe od 100 kilogramów kurczaka. A to nie oznacza jeszcze, że jajko jest droższe. Jajo waży około 60 gram. Przeciętny polski kurczak oddawany do uboju waży 2,4 kg, więc tyle, co 40 jaj. I nawet jeśli zredukujemy go do tuszki to i tak będzie kosztować dużo więcej niż jedno jajo.

Ale prawdą jest, że w przeciągu ostatniego pół roku cena jaj poszybowała mocno w górę, a cena kurczaków pozostała mniej więcej na tym samym poziomie. Dlaczego tak się stało?

Rynek kurczaków i rynek jaj.

Kura najpierw dała się udomowić, a potem zindustrializować. W efekcie dzisiejsze drobiarstwo to prawdziwy przemysł, a w zasadzie co najmniej dwie jego różne gałęzie: produkcja jaj i produkcja kurcząt rzeźnych. I gałęzie te mają ze sobą niewiele wspólnego. W pewnym sensie nawet kura ich nie łączy, bo występuje jedynie przy produkcji jaj.

To może być szok dla tych, którzy pamiętają sielski obrazek gospodarza wracającego z kurnika i niosącego w koszyku jaja na śniadanie a pod pachą kurę na obiad. W drobiarstwie to się nie zdarza…

Kura jak wiemy znosi jaja. W Polsce znosi ich 9,1 miliarda rocznie, co stawia Polskę na siódmym miejscu pod względem produkcji jaj w Unii Europejskiej. Rola kury przemysłowej kończy się, gdy spada jej zdolność produkcyjna. Wówczas kurę się ubija, a jej mięso jest przerabiane choćby na karmę dla zwierząt. Nie jest sprzedawane jako piersi, udka czy skrzydełka, bo te są dostarczane przez kurczaki.

Od dziecka wiedziałem, że kurczak to mała kura. Albo mały kogut. W dzisiejszym drobiarstwie kurczak to stworzenie służące do produkcji mięsa. Więc jaj nie znosi. Tylko rośnie. Jak najszybciej. Aby jak najszybciej osiągnąć wagę niecałych 2,5 kg. i stać się tuszką po 185 euro za 100 kg. w hurcie.

Ceny kurczaków. Ceny jaj.

Skoro mamy dwie rozłączne gałęzie produkcji to i zachowanie się cen na tych rynkach jest niezależne. A na cenę jak wiadomo działa i popyt i podaż.

Popyt konsumencki na jaja i na mięso drobiowe jest względnie stały. Oczywiście zwiększa się w okresach większej konsumpcji (np. w czasie Świąt), ale to się powtarza co roku. Zakłócają go informacje o ptasiej grypie, szkodliwości cholesterolu, czy niechęć do przemysłowego drobiarstwa. Ale fakty są takie, że mięso drobiowe i jaja mają swych wiernych zwolenników, także z powodu atrakcyjnej ceny.

W przypadku jaj jest jeszcze popyt przemysłowy. Jaja są oczywiście przetwarzane przede wszystkim w przemyśle spożywczym. Ale nie stroni od nich choćby mocno rozwijające się branża kosmetyczna. Mamy więc konkurencję wpływającą na popyt na jaja, który sami tworzymy.

A podaż? Pewnie też byłaby względnie stała, gdyby nie afera z fipronilem, jaka wydarzyła się  w czerwcu tego roku w Belgii, Holandii i Francji. Wykryto wówczas, że jaja są skażone owadobójczym środkiem przeciwko wszom i pchłom, który zawiera fipronil, według Światowej Organizacji Zdrowia umiarkowanie toksyczny środek, którego spożywanie w dużych ilościach może prowadzić do uszkodzenia nerek, wątroby i gruczołów limfatycznych.

W wyniku afery w samej tylko Holandii zarządzono wybicie 1 miliona sztuk drobiu. Niby dużo. Mogliśmy w Polsce nawet czytać o „masowych ubojach”. Ale ten milion to ledwie 2% holenderskich niosek. Zmniejszenie produkcji o 2% nie powinno mieć dużego wpływu na cenę. Ceny wzrosły jednak znacząco, bo o ponad 30%. Dlaczego? Doszła jeszcze psychologia…

Mnożnik psychologiczny.

Wygląda to trochę tak, jakby początkowo chciano całą sprawę zamieść pod dywan. Dywan okazał się za mały, gdzieś się wybrzuszył i w świat poszedł dramatyczny przekaz o skażeniu jaj. Belgijskich, holenderskich i francuskich. Wzmocniony o zarzut ukrywania afery przez kraje, w których miała ona miejsce. I to jest ciekawe, bo doprowadziło do tego, że z rynku wypadły nie tylko fermy, których afera dotyczyła, ale także inne działające w tych krajach...

Rządy tych państw pewnie zadbają o rekompensaty dla swoich producentów, ale na rynku zaczęło brakować jajek...

Podaż w dół. Cena w górę.

Czyli klasyka ekonomii. Zwłaszcza, że dodatkowym zjawiskiem, jakie wystąpiło było wykrycie ptasiej grypy w fermach największego włoskiego producenta jaj. On też wypadł z rynku i tym samym dołożył się do braków na rynku.

W efekcie przy nieco rosnącym popycie pojawiło się znaczące obniżenie podaży. Na hurtowych rynkach unijnych ceny jajek wzrosły o 30% na przestrzeni czerech miesięcy (od lipca do października 2017), co zaskoczyło naprawdę wszystkich i producentów, i konsumentów i ludzi odpowiedzialnych za dystrybucję jaj też.

Jajo a sprawa polska.

A jakie ma to przełożenie na nas? Ano takie, że skoro po sąsiedzku występuje niedobór towaru i cena rośnie, to i u nas cena musi rosnąć. Dla polskiego producenta jaj, cena obowiązująca w Zachodniej Europie stała się tak atrakcyjna, że warto było nawet zerwać kontrakt krajowy i – a jakże – zapłacić przewidzianą karę umowną, ale sprzedać za granicę. To też ekonomia.

Ceny jaj w Polsce wzrosły nawet bardziej niż na Zachodzie. Dlaczego? Pół roku temu ceny w Polsce były niskie, a ewentualny eksport przez wiele krajów ograniczony był restrykcjami związanymi z ptasią grypą. W efekcie polscy producenci działali na granicy opłacalności. Jaj było dużo i niełatwo było je wysłać za granicę.

Ostatnie miesiące zmieniły jednak sytuację diametralnie. "Pomogła" sprawa fipronilu, ale Polska została też uznana za kraj wolny od ptasiej grypy. Restrykcje wobec polskich producentów zniosły Japonia, Białoruś, Arabia Saudyjska i Korea Południowa. Drzwi przed polskim jajkiem otworzyły się szerzej niż dotąd i producenci korzystają z tej okazji. A efektem ubocznym są wyższe ceny jajek w Polsce.

Globalizacja i nie tylko.

To jest oczywiście kolejny przykład, jak sytuacja na rynku globalnym przekłada się na życie codzienne. Ale tym razem nie chodzi tylko o czystą podaż i czysty popyt. Urzędnicy, którzy zbyt opieszale reagowali na sytuację w swoich krajach, wzmocnili w ten sposób reakcję rynku. Okazuje się, że to też element globalizacji. Choć ich decyzje w ogóle nas nie dotyczyły.

Globalizacja nie jest ani dobra ani zła. Ona po prostu jest. I odczuwamy jej efekty. Naprawdę trzeba się nauczyć z nią żyć.