061. Inflacja. Jak oni ją liczą?
Najprościej rzecz ujmując inflacja to wzrost cen. Wszyscy ją
rozumieją. Ba, faktycznie odczuwają na swojej skórze. I chociaż ekonomiści
nazywają ją uczenie „wskaźnikiem cen towarów i usług konsumpcyjnych” albo opisują
ją tajemniczym skrótem CPI (z angielskiego consumer price index) to z pewnością
jest najbardziej zrozumiałym z istniejących wskaźników makroekonomicznych. I
budzącym największe kontrowersje.
W połowie grudnia Główny Urząd Statystyczny ogłosił, że
inflacja obliczona w listopadzie wyniosła w ujęciu rocznym 2,5%. To oznacza, że
wg. GUS w ciągu roku ceny w Polsce wzrosły przeciętnie o 2,5%. Wiele osób ma
jednak zupełnie inne wrażenie na temat wzrostu cen. I wcale nie oznacza to, że
się mylą. GUS też nie. Warto więc zatrzymać się nad zagadnieniem, w jaki sposób
GUS oblicza wskaźnik inflacji.
Moja własna inflacja.
Jak obliczyć swoją inflację, czyli wzrost cen, który nas
dotyczy? Musielibyśmy mieć listę zakupów z bieżącego okresu (np. z listopada
2017 roku), a następnie wycenić ją według cen bieżących i tych sprzed roku.
Okazałoby się wówczas, ile musielibyśmy zapłacić za te zakupy teraz, a ile rok
wcześniej. Nasza własna inflacja to procentowy wzrost wartości takiej listy
zakupów.
Jest tylko jedno ale…
Niektórych zakupów nie dokonujemy regularnie. Pewnie jest
tak, że co miesiąc kupujemy mniej więcej tyle samo pieczywa, ale już wydatki na
odzież, buty, czy sprzęt RTV niekoniecznie się powtarzają w każdym okresie. Te
nieregularne zakupy miałyby ogromny wpływ na obliczenia naszej własnej inflacji.
Tym większy, im większa byłaby wartość zakupu. Jednak ich pominięcie też byłoby
błędem, bo jak tu nie zauważyć np. zakupu mebli za 10 tys?
Właśnie dlatego nikt nie oblicza swojej własnej inflacji.
Ale to, co jest problemem interpretacyjnym dla jednego gospodarstwa domowego,
znika, jeśli weźmie się pod uwagę całe społeczeństwo. Zwyczajne gospodarstwo
domowe kupuje lodówkę bardzo nieregularnie – powiedzmy raz na
dziesięć-piętnaście lat. To oznacza jednak, że w roku 2017 kilka procent polskich
gospodarstw domowych kupiło lodówkę. Jeśli więc obliczymy inflację w oparciu o
listę zakupów sporządzoną dla wszystkich, problem nieregularności mielibyśmy z
głowy…
Koszyk inflacyjny.
To nic innego jak lista zakupów, ale uśredniona dla
wszystkich. W Polsce badaniem zwyczajów zakupowych (i obliczaniem inflacji też)
zajmuje się Główny Urząd Statystyczny, który dane o zakupach zbiera od blisko
38 tys. wylosowanych gospodarstw domowych. Rodziny uczestniczące w badaniach są
pod stałą opieką ankieterów, a swoje wydatki (co i za ile) rejestrują w
specjalnych książeczkach. Właśnie na podstawie tych badań powstaje koszyk
zakupowy przeciętnego Polaka (dane przeliczane są na osobę), którego skład jest
co roku ogłaszany przez GUS.
Badania potwierdzają, że zmieniają się nasze zwyczaje zakupowe.
W roku 2006 przeciętna polska rodzina wydawała na żywność 27,18% swoich
pieniędzy, a w roku 2017 już tylko 24,18%. Z drugiej strony w roku 2006
kupowaliśmy na pewno mniej tabletów niż obecnie. Cóż, świat się zmienia…
Koszyk inflacyjny zbudowany jest „warstwowo”. Pozwala na to
ogromna ilość zebranych informacji. I tak np. w grupie wydatków „żywność i
napoje bezalkoholowe” znajdują się podkategorie mięso, warzywa, mleko, sery i
jaja oraz pieczywo i produkty zbożowe. Te podkategorie są następnie dzielone na
jeszcze bardziej szczegółowe grupy produktów. Pozwala to bardziej precyzyjnie określić
zmiany cen w każdej z dwunastu głównych grup wydatków i dzięki temu dokładniej
wyliczyć inflację.
Oczywiście GUS-owski koszyk inflacyjny nie jest
reprezentatywny dla wszystkich. Wśród nas są rodziny, które na edukację wydają
więcej niż 0,97% swoich wydatków (taka wartość jest w koszyku na rok 2017,
zobacz poniżej). Są też i takie gospodarstwa domowe, które nie mają w ogóle
wydatków na „napoje alkoholowe i wyroby tytoniowe”. Tym samym ich struktura
wydatków, a co za tym idzie ich poziom inflacji, jest nieco inny od wartości
podawanych przez GUS.
Koszyk inflacyjny GUS w roku 2017, w procentach | |
Żywność i napoje bezalkoholowe | 24,28 |
Napoje alkoholowe i wyroby tytoniowe | 6,38 |
Odzież i obuwie | 5,68 |
Użytkowanie mieszkania i nośniki energii | 20,53 |
Wyposażenie mieszkania i prowadzenie gospodarstwa domowego | 5,14 |
Zdrowie | 5,56 |
Transport | 8,63 |
Łączność | 5,20 |
Rekreacja i kultura | 6,89 |
Edukacja | 0,97 |
Restauracje i hotele | 5,23 |
Inne towary i usługi | 5,51 |
Ceny towarów i usług.
Koszyk inflacyjny, czyli nasza lista zakupów to nie
wszystko. GUS potrzebuje jeszcze informacji o obowiązujących cenach. Dane
zbierane są nie tylko w ankietowanych gospodarstwach domowych, ale i
bezpośrednio u sprzedawców (w sklepach, hotelach, restauracjach a nawet na
targowiskach).
To także jest szczegółowo opisane. Do poszczególnych grup
wydatków z koszyka przypisane są dość precyzyjnie określone produkty
reprezentujące te grupy. Produktów tych jest w sumie 1.400, a ankieterzy GUS regularnie
zbierają informację o poziomie ich cen. I tu pojawia się kolejna trudność, bo
ten sam produkt może mieć inną cenę w różnych miejscowościach a nawet w różnych
sklepach tej samej miejscowości. A poza tym to samo określenie produktu (np. „szynka
wieprzowa”) może odnosić się do naprawdę różnych produktów (od szynki w cenie
15 złotych za kilogram w promocji w Biedronce do oryginalnej szynki parmeńskiej,
której kilogram kosztuje grubo ponad 100 zł.). I znowu zwycięża statystyka: dane
są zbierane przez 4.000 ankieterów w 35.000 punktów handlowych, więc załapią się i różne miejscowości i
różne sklepy i różne produkty określane tą samą nazwą.
CPI.
Same obliczenia są bajecznie proste. Bieżącą wartość koszyka
dzielimy przez bazową wartość koszyka (wartość sprzed roku) i odejmujemy
jedynkę. Wynik zamieniamy na procenty. Jeśli jest dodatni mamy do czynienia z
inflacją. Jeśli ujemny przeżywamy akurat deflację.
Inflacyjne kontrowersje.
Skoro to takie proste, to dlaczego budzi tyle kontrowersji? Powody
są dwa i w zasadzie już o nich wspomniałem, ale dla porządku powtórzę:
Mój koszyk jest inny niż GUS-owski. Bo każdy z nas ma swoją,
charakterystyczną dla siebie strukturę zakupów, która nie pasuje idealnie do uśrednionej,
którą podaje GUS. Wystarczy, że nie spożywam alkoholu i nie palę tytoniu i już
odbiegam od „normy koszyka inflacyjnego” o 6 punktów procentowych.
Ceny które płacę nie są cenami średnimi dla całego kraju. Bo
nie kupuję wszędzie tylko w bardzo konkretnych miejscach i nie kupuję
wszystkich rodzajów produktów, bo to raczej niemożliwe. Więc inaczej będą się
kształtować zmiany cen w wielkim mieście, a inaczej w małej wiosce. Inaczej
zmieniają się ceny produktów ekskluzywnych a inaczej ich najtańszych
odpowiedników.
W każdym razie, na wskaźnik inflacji nie ma wpływu cena
lokomotyw spalinowych, jak to kiedyś mówiono.