Prostym językiem o ekonomii ...

środa, 30 sierpnia 2017

042. Skutki "poprawiania" wolnego rynku.

Nie mam własnych doświadczeń ze studiowania ekonomii socjalizmu. Od starszych kolegów słyszałem, że był taki przedmiot na studiach i że był to dramat, bo wszystkiego trzeba było się uczyć na pamięć i nic nie było logiczne.


Przed rokiem 1989 na uczelniach ekonomicznych wykładano też ekonomię kapitalizmu. Ta dla odmiany była ponoć intuicyjna i oczywista. I tak naprawdę nie było się czego uczyć, bo wystarczyło pomyśleć: cena maleje, więc kupię więcej i już wiadomo, ze krzywa popytu opada w prawo. A krzywa podaży odwrotnie i już mamy gotowy najważniejszy wykres ekonomii, bez konieczności ślęczenia nad książkami.

UWAGA! To tylko reklama! W pełni oczywiste są tylko podstawy. Dlatego ośmielam się o nich mówić prostym językiem. I dlatego uważam, że każdego stać, aby je poznać i zrozumieć. A ponad nimi jest cały szereg złożonych praw ekonomii, bo ekonomia jest złożoną nauką, z której można zrobić doktorat, uzyskać profesurę a nawet odebrać Nagrodę Nobla, czego życzę wszystkim czytelnikom.

Proponuję więc zabawić się w symulację „poprawienia” wolnego rynku, który idealny nie jest i zawsze się znajdzie pozaekonomiczny powód, aby go zbliżyć do „ideału”. To, co z takiego „poprawiania” wyjdzie można wyczytać z wykresów podaży i popytu.

Rynek w równowadze.

Niech to będzie rynek mięsa. Oczywiście rynek mięsa jest niejednolity, bo obejmuje i dojrzewającą trzy lata szynkę parmeńską i mięso zmielone wczoraj „ze wszystkiego, co było w rzeźni”. Pomińmy tę różnorodność. Przyjmujmy że jest tylko jeden rodzaj mięsa, który ma jedną cenę i tę właściwość, że ludzie chcą je kupować.

W normalnych warunkach na takim rynku wykreuje się cena rynkowa, bliska ceny równowagi, czyli będziemy mieć sytuację, w której całość mięsa zaoferowanego przez sprzedawców znajdzie swoich nabywców, a wszyscy chętni na mięso kupią je sobie bez trudu. Tę sytuację obrazuje znany nam wykres, na którym podaż (S) = popyt (D).

Polityka, czyli intencje władzy zawsze są słuszne.

Wyobraźmy sobie, że miłościwie panujący władca Książę Serdelek Pierwszy wpada na pomysł, aby jego poddani byli jeszcze bardziej zadowoleni, a będą bardziej zadowoleni, gdy cena mięsa będzie niższa. Będą wówczas mogli kupić więcej, a nawet jeśli nie kupią więcej to zaoszczędzą więcej, więc też będą bardziej zadowoleni.

Książe Serdelek Pierwszy wydaje więc edykt, na mocy którego w całym państwie ustala się cenę mięsa niższą niż cena równowagi. Książęca prasa zamieszcza wspaniałe artkuły o nowej, cudownej rzeczywistości, lud wiwatuje i rozpala grille. Smutni są jedynie ekonomiści, dostawcy mięsa oraz wszyscy rozsądni poddani księcia, bo jakoś mają wrażenie, że zaczynają się kłopoty...

Rynek a cena urzędowa.

Zgodnie z zasadami ekonomii niższa cena sprawia, że rośnie popyt i spada podaż. Popyt wzrośnie od razu, bo cena od razu będzie niższa. Podaż zmaleje z pewnym opóźnieniem, bo w chwili wejścia w życie reformy cenowej w hodowli będzie tyle samo zwierząt, co zwykle i trzeba będzie coś z nimi zrobić, czyli dostarczyć do rzeźni.  Ale z czasem zapał dostawców mięsa będzie spadał. I podaż mięsa też. Ustabilizuje się wielkość popytu Qd i mniejsza od niego wielkość podaży Qs.  Pojawi się trwały niedobór (różnica pomiędzy Qd i Qs). Rynek będzie więc wyglądał, jak na wykresie obok.

Z punktu widzenia nabywcy cena będzie wprawdzie niższa, ale możliwości kupna też. Czy to sprawi, że będzie zadowolony?

Konieczność reform, czyli znowu polityka.

Co z tego, że cena mięsa jest niższa, jeśli nie można go kupić? Stopniowo będzie rosło niezadowolenie ludu. Więc Książe Serdelek Pierwszy staje w obliczu decyzji, co zrobić z gospodarką mięsa. W uproszczeniu do wyboru ma następujące scenariusze:

  • Urynkowienie cen mięsa, czyli powrót do sytuacji sprzed wprowadzenia ceny urzędowej. Ale oznaczać to będzie przyznanie się do błędu, no i pojawi się nowy rodzaj niezadowolenia społeczeństwa (bo ceny wzrosną). Więc lepiej nie...
  • Import mięsa w ilości likwidującej niedobór. Ale cena zakupu będzie rynkowa (a nawet nieco wyższa, jeśli zagraniczni wrogowie księcia zechcą wykorzystać sytuację, żeby zarobić więcej), a w kraju trzeba będzie sprzedawać mięso po cenie urzędowej. Operacja importu będzie się więc odbywać ze stratą, którą trzeba będzie sfinansować. Więc lepiej nie...
  • Zwiększenie podaży. Ale jak skłonić producentów do produkcji przy warunkach cenowych, które im nie pasują? Można oczywiście wprowadzić dopłaty, ale to jest kosztowne dla budżetu. Więc prościej jest znacjonalizować producentów mięsa i zarządzać produkcją (czytaj nakładać plany produkcyjne) z poziomu książęcego ministerstwa. Ale to nie wystarczy. Bo przecież producenci mięsa korzystają z produktów innych branż i nie będą w stanie dokonywać zakupów na zasadach rynkowych, jeśli sami będą sprzedawać po cenach nierynkowych. Pojawia się więc pokusa, aby znacjonalizować co tylko się da...
  • Ograniczenie popytu. Jeśli ludzie będą kupować mniej to będzie mniejszy niedobór. Wprawdzie prawa ekonomii pchają ich do większych zakupów, ale można to ograniczyć administracyjnie, czyli wprowadzić kartki na mięso. Dodatkowo książęce media mogą zacząć promować „zdrowy tryb życia” (czyli pochwałę diety bezmięsnej) i to też pomoże ograniczyć popyt. Super pomysł, prawda? Idealny i prawie bezkosztowy…

Czarny rynek.

Nie przypomina Wam to czegoś? Tak działa gospodarka socjalistyczna. Z doświadczenia wiemy, że w takiej sytuacji obok oficjalnego rynku tworzy się rynek równoległy (zwany przez władzę „czarnym rynkiem”), na którym obowiązują ceny zbliżone do cen równowagi, a więc wyższe niż na rynku oficjalnym. W takiej sytuacji opłaca się przenosić towar kupiony po cenie urzędowej na czarny rynek, co jeszcze bardziej zwiększa deficyt towaru na rynku oficjalnym. Więc władza musi walczyć z czarnym rynkiem, mnożyć kontrole, wyłapywać spekulantów, czyli z punktu widzenia państwa ponosić koszty pilnowania, aby nierynkowa gospodarka pozostała nierynkowa.

Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale walka państwa z nieprawidłowościami na rynku regulowanym (czytaj walka z prawami ekonomii) potrafi być bardzo bezwzględna, a jej kresem są nawet wyroki śmierci. Tak właśnie zdarzyło się w Polsce w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Temu epizodowi historii gospodarczej PRL, który znany jest jako afera mięsna, poświęcę następny post, do którego już dziś zapraszam.

Polska doświadczyła także urynkowienia cen. Całkiem niedawno, bo w sierpniu 1989 roku. O tym też napiszę…

Masz jeszcze ochotę na "poprawianie" wolnego rynku?

środa, 23 sierpnia 2017

041. Kiedy i gdzie działa "niewidzialna ręka rynku"?

Dwa poprzednie posty poświęciłem jednym z najważniejszych w ekonomii praw: prawu POPYTU i prawu PODAŻY , które prowadzą do równowagi rynkowej, czyli sytuacji w której cena sprawia, że wielkość podaży równa jest wielkości popytu.

To sytuacja pożądana i dla sprzedających i dla kupujących. Ekonomia mówi, że na doskonale konkurencyjnym rynku cena dąży do ceny równowagi. I to jest dobra wiadomość. Zła wiadomość jest taka, że nie tak znowu łatwo znaleźć rynek o doskonałej konkurencji.

Kiedy konkurencja jest doskonała ?

1.       Kiedy mamy dużą liczbę sprzedających i kupujących i żaden z nich nie jest w stanie w pojedynkę skutecznie wpłynąć na cenę.
2.       Kiedy produkt oferowany przez każdego sprzedającego jest dokładnie taki sam.
3.       Kiedy każdy może swobodnie wejść na rynek albo z niego wyjść.
4.       Kiedy wszyscy wiedzą wszystko, czyli występuje doskonały dostęp do informacji.

W rzeczywistości liczba sprzedających zawsze jest skończona i wśród nich zdarzają się tacy, którzy mają więcej towaru a tym samym więcej możliwości oddziaływania na rynek. Czasem to samo można powiedzieć o kupujących.

Jeśli rozejrzymy się wokół to się okaże, że prawie każdy sprzedający stara się udowodnić, że oferuje niepowtarzalny towar, absolutnie inny niż oferuje konkurencja. Nawet wiśnie mogą być wyjątkowe, bo były pryskane środkiem w pełni naturalnym sporządzonym na podstawie receptury objętej ścisłą tajemnicą, były zbierane ręcznie albo są z sadu położonego w wyjątkowym miejscu.

Wejście na rynek albo wyjście z rynku na ogół związane jest z jakimiś kosztami, które trzeba ponieść. Żebym zaczął sprzedawać wiśnie muszę je nazrywać (koszt wejścia), a gdy mi nie idzie sprzedaż chcę wyjść z rynku to niestety biorę pod uwagę, że przepadnie to, czego nie sprzedałem, a i tak muszę to posprzątać (koszt wyjścia).

Także pełna informacja o sytuacji na rynku jest raczej teorią. Zresztą każda informacja potencjalnie jest skażona subiektywną oceną jej autora…

Mimo to prawo podaży i prawo popytu naprawdę działają i dlatego – moim zdaniem – warto o nich wiedzieć.

Gdzie działają prawa podaży i popytu?

Najprościej powiedzieć, że wszędzie. Ale przejdźmy do przykładów.

Rynek towarów, np. wiśni (przykład z poprzedniego postu). Jeśli maleje cena wiśni to rośnie popyt na nie. Jeśli rośnie cena wiśni to popyt na nie maleje. Zwykły targ owocowy to prawdziwa świątynia wolnego rynku, ale oczywiście nie spełnia warunków konkurencji doskonałej. Spróbuj jednak sprzedawać na nim owoce po cenie dwa razy większej niż oferują inni sprzedawcy…

Rynek walutowy. Wymiana walut to transakcja, w której jedna waluta jest sprzedawana a druga kupowana. Ta waluta, która jest sprzedawana składa się na podaż, a ta, która jest kupowana jest elementem popytu. Jeśli pojawi się dużo osób sprzedających franki szwajcarskie to ich cena (czyli kurs) spadnie. Jeśli przeważać będą nabywcy to kurs wzrośnie. Ot cała tajemnica zmienności kursów. Na tym rynku towar jest identyczny (nie mogę powiedzieć, że moje franki są lepsze od Twoich franków, zwłaszcza jeśli mają postać zapisu elektronicznego), ale wejść na międzybankowy rynek walutowy jest bardzo trudno – trzeba być bankiemJ.

Rynek pracy. Tu mamy pewne zamieszanie pojęciowe. Pracę oferuje pracownik a nabywcą pracy jest pracodawca. Ceną za pracę jest wynagrodzenie. Jeśli wynagrodzenia rosną to rośnie chęć podjęcia pracy (podaż ze strony pracowników), a jednocześnie maleje entuzjazm pracodawców, aby miejsca pracy tworzyć (popyt na pracę). I odwrotnie: mniejszy poziom wynagrodzeń (ceny za pracę) zmniejsza podaż (chęć zatrudnienia się) i zwiększa popyt. Rynek pracy jest o tyle szczególny, że podlega ograniczeniom prawnym dotyczącym np. minimalnego wynagrodzenia). Jednak mimo to prawa rynku działają. W sytuacji dużego bezrobocia (duża podaż pracy i mały popyt na pracę, czyli dużo chętnych do pracy i mało miejsc pracy) wynagrodzenia są niskie, a nawet może pojawić się skłonność obu stron (pracownika i pracodawcy), aby zaakceptować wynagrodzenie poniżej prawnie dopuszczalnego wynagrodzenia minimalnego. W takich przypadkach widać przewagę praw rynku, choć to i nielegalne i nieetyczne.

Żaden z tych rynków nie jest doskonale konkurencyjny, dlatego cena, jaka się na nim ukształtuje będzie „mniej więcej” ceną równowagi. Prawa podaży i popytu działają mimo opisanych niedoskonałości. Równowagę, która panuje na tych rynkach można jednak łatwo zniszczyć. W przyszłym tygodniu przedstawię symulację zniszczenia wolnego rynku. Zapraszam.

środa, 16 sierpnia 2017

040. Najważniejszy wykres ekonomii. Część 2: Podaż i równowaga rynkowa.


W ubiegłym tygodniu opisałem połowę najważniejszego moim zdaniem wykresu ekonomii odnoszącego się do popytu. Ten post dostępny jest pod linkem POPYT. Popyt to jednak nie wszystko. Teraz czas na uzupełnienie wykresu o podaż.

Prawo podaży.

Podaż to ilość dóbr oferowanych na rynku przez dostawców. Wedle prawa podaży wielkość podaży danego produktu zwiększa się, jeśli wzrasta jego cena i maleje jeśli cena maleje. Podobnie jak przy prawie popytu obowiązuje tu zastrzeżenie, że niezmienne pozostają wszystkie inne czynniki, które mogą mieć wpływ na rynek. O tym jeszcze napiszę. Na razie zapamiętajmy, że nie tylko cena wpływa na podaż.

Z punktu widzenia zwykłego człowieka prawo podaży jest odrobinę mniej intuicyjne niż prawo popytu, ale nawet dziecko się zgodzi, że jeżeli sprzedawca sprzedaje butelkę wody za 2 złote i jego zysk z takiej sprzedaży wynosi 50 groszy to jeszcze chętniej będzie sprzedawał tę samą butelkę wody za 2,50 złotego, bo jego zysk wyniesie wówczas 1 złoty (będzie tak, jeśli nie ulegną zmianie jego koszty a o tym mówi zastrzeżenie z poprzedniego akapitu.). A „chętniej” oznacza, że będzie skłonny sprowadzić na rynek trochę więcej butelek wody, żeby trochę więcej zarobić.

Krzywa podaży.

Graficznie podaż można zobrazować jako krzywą, którą przedstawiam powyżej. Na znany nam już wykres popytu (czerwona linia oznaczona literą D) nakładamy krzywą podaży (niebieska linia). Oś pionowa to cena, oś pozioma to ilość sprzedawanego dobra (produktu lub usługi). Jeśli cena rośnie to rośnie też chęć sprzedawcy do sprzedawania (bo zarobi więcej) i odwrotnie: jeśli cena maleje to maleje jego ochota na sprzedawanie (bo zarobi mniej). W takich sytuacjach będzie odpowiednio oferował więcej towaru (jeśli cena rośnie) albo mniej (jeśli cena maleje) i dlatego na wykresie przesuwając się w prawo krzywa podnosi się do góry.

Na wykresach krzywą popytu określa się literą S od angielskiego słowa „supply”.

Równowaga rynkowa.

To sytuacja, w której wielkość podaży jest równa wielkości popytu. W takich warunkach sprzedawcy są zadowoleni z ceny, bo sprzedadzą wszystko, co zaoferują. Zadowoleni będą też kupujący, bo kupią tyle, ile chcą kupić przy danej cenie. Na rynku zapanuje prawie pełna sielanka.

Nie oznacza to, że zadowolony będzie każdy kupujący i każdy sprzedający, bo każdy z nich może mieć nieco inne indywidualne oczekiwania od rynku. Np. bogatszy kupujący będzie skłonny zaakceptować nieco wyższą cenę niż jego mniej zasobny kolega. Z kolei sprzedający, który finansuje swoją działalność kredytem bankowym będzie oczekiwał nieco wyższej ceny niż sprzedający, który nie korzysta z kredytów.

Graficznie równowaga rynkowa to punkt, w którym przecinają się krzywe podaży i popytu. Powstaje w ten sposób cena równowagi, czyli cena, dla której wielkość podaży jest równa wielkości popytu.

Osiągnięcie równowagi rynkowej.

Choć pojęcie równowagi rynkowej jest teoretyczne, to można je zaobserwować w praktyce.

Wyobraź sobie, że na targu sprzedajesz wiśnie. Jesteś jedynym sprzedawcą, więc możesz zupełnie swobodnie decydować o cenie, czyli mówiąc górnolotnie możesz kształtować rynek. Ustawiasz cenę na poziomie 50 złotych za kilogram. Ta cena jest dla Ciebie bardzo atrakcyjna, więc jesteś skłonny dostarczyć na targ bardzo dużo wiśni, sprzedawać codziennie i do późna w nocy, bo wówczas bardzo dużo zarobisz. Ale to, czy w ogóle coś sprzedasz zależy przecież od kupujących…

A dla nich Twoja cena wcale nie jest taka fajna. Przy cenie 50 zł za kilogram wiśni chętnych na kupno jest niewielu. Większość odchodzi od Twojego stoiska narzekając na drożyznę. Kilka osób kupi po dosłownie garstce wiśni. Trafi się pojedynczy Klient, który kupi te drogie wiśnie, aby pokazać, że go stać (efekt Veblena), ale przestajesz już liczyć, że cokolwiek zarobisz. A wiśnie zaczynają się psuć…

Więc obniżasz cenę do 1 zł za kilogram. Dla Ciebie to zła cena, sprzedajesz bez przekonania i na pewno nie planujesz przyjazdu na ten targ w kolejnym dniu. W początkowym momencie nabywcy są zachwyceni: przed Twoim stoiskiem ustawia się kolejka, każdy kupuje ogromne ilości wiśni (bo cena jest rewelacyjna), ale … dla wszystkich nie starczy, a Ty otwarcie mówisz, że następnego dnia nie przyjedziesz. I oprócz niezadowolonego sprzedawcy mamy niezadowolonych kupujących: bo wiśni zabrakło, bo sprzedawca niemiły, bo jutro stoisko zamknięte.

W naszym przykładzie cena równowagi leży gdzieś pomiędzy 1 zł a 50 zł a to absurdalnie szeroki zakres. Gdybyś faktycznie był jedynym sprzedawcą po kilku próbach odkryłbyś mniej więcej tę wartość. Zazwyczaj jednak na rynku są inni sprzedający, a rynek ma swoją historię (czyli zapis transakcji, które już się odbyły) i odkrycie ceny równowagi jest jeszcze łatwiejsze.

Wedle prawideł ekonomii wcześniej, czy później zacząłbyś stosować mniej więcej cenę równowagi. Dlaczego "mniej więcej"? Odpowiem za tydzień...

środa, 9 sierpnia 2017

039. Najważniejszy wykres ekonomii. Część 1. Popyt.


Tytułu oczywiście nie można traktować dosłownie. Zauważcie jednak, że w wielu dziedzinach nauki można wskazać kluczowe prawidła, które jeśli nie tłumaczą wszystkiego z tej dziedziny to z pewnością bardzo wiele. Idealnie jest, jeśli można takie prawidło przystępnie zobrazować.

Moim zdaniem w ekonomii takim właśnie przystępnym obrazem, który tłumaczy „prawie wszystko” jest wykres, na którym występują jednocześnie krzywa popytu i podaży. Wykres ten obrazuje rynek i to, co się na nim dzieje przy zmianie cen. To taka podstawa ekonomii, więc zajmijmy się nim przez chwilę.

Prawo popytu.

Popyt odnosi się do kupującego i jego apetytu na dokonywanie zakupów. Prawo popytu mówi, że to apetyt na zakupy generalnie maleje, gdy rośnie cena i odwrotnie: skłonność do dokonywania zakupów generalnie rośnie, gdy maleją ceny. Dotyczy to zarówno indywidualnych decyzji pojedynczego człowieka (popyt indywidualny) jak i sumy poczynań wszystkich potencjalnych kupujących (popyt rynkowy).

Bardzo ważnym ograniczeniem prawa popytu jest zastrzeżenie, że wszystkie inne warunki mające wpływ na sytuację na rynku pozostaną niezmienne. O tym jeszcze szerzej napiszę. Na razie zapamiętajmy, że nie tylko cena ma wpływ na wielkość popytu.

W tej formie prawo popytu jest bardzo proste: nawet dziecko wie, że jeśli gałka lodów stanieje z 2 zł do 50 groszy to będzie je stać na więcej gałek. I kupi ich więcej, o ile nie wystąpią inne czynniki, które wpłyną na jego decyzje zakupowe (np. rodzice popsują zabawę określając maksymalną liczbę gałek lodów, które dziecko może zjeść).

Krzywa popytu.

Graficznie popyt można zobrazować jako krzywą, którą przedstawiam powyżej. Oś pionowa to cena, oś pozioma to ilość kupowanego dobra (produktu lub usługi). Jeśli cena maleje ilość kupowanego dobra rośnie i dlatego przesuwając się w prawo krzywa opada w dół. Przedstawiony wykres obrazuje taką właśnie sytuację: cena spada z poziomu P1 do poziomu P2 i odpowiada temu wzrost popytu z poziomu Q1 do poziomu Q2.

Na wykresach krzywą popytu określa się literą D od angielskiego słowa „demand”.

Elastyczność cenowa popytu.

Krzywa popytu wygląda różnie dla różnych produktów, bo kupujący różnie reagują na zmiany cen różnych produktów. Stopień reakcji kupującego na zmianę ceny to właśnie elastyczność cenowa popytu.

Wyobraźmy sobie, że o 20% wzrosły ceny chleba i biletów do kina. W obu przypadkach reakcja kupujących będzie negatywna (po podwyżce kupią mniej), ale skala spadku zakupów chleba będzie raczej mniejsza niż skala spadku zakupów biletów do kina. Dlaczego? Bo chleb jest produktem podstawowej potrzeby i zwłaszcza w naszym kręgu kulturowym nie jest łatwo z niego zrezygnować. Z biletu do kina zrezygnować jest łatwiej. Ten sam chleb w Japonii nie jest już produktem podstawowej potrzeby i reakcja Japończyków na wzrost ceny chleba o 20% będzie o wiele mocniejsza niż reakcja Polaków.

Podsumowując górnolotnie: elastyczność cenowa popytu jest różna dla różnych produktów. I druga zasada: elastyczność cenowa popytu na ten sam produkt może być różna na różnych rynkach, bo wynika z potrzeb kupujących, a te mogą być różne z powodów kulturowych, religijnych, klimatycznych itp.

Zaprzeczenie prawa popytu.

Ekonomia wskazuje kilka sytuacji, w których prawo popytu nie działa, a nawet „działa odwrotnie”, tzn. popyt wzrośnie gdy wzrośnie cena. Warto zdawać sobie sprawę z takich możliwości a są one opisane tzw. paradoksami:
1.       Paradoks Giffena, który mówi o tym, że w sytuacji wzrostu cen żywności konsumenci o najniższych dochodach zaczną korzystać z najtańszych produktów żywnościowych, więc na rynku tych najtańszych produktów mimo wzrostu cen nastąpi wzrost popytu.
2.       Paradoks Veblena dotyczy dla odmiany dóbr luksusowych i konsumentów o najwyższych dochodach i mówi, że ze względów snobistycznych ta grupa nabywców zwiększa zakupy właśnie dlatego, że cena luksusowego dobra rośnie.
3.       Efekt owczego pędu opisuje wpływ mody na zachowania zakupowe konsumentów, którzy dokonują zakupów nie w celu zaspokojenia swoich faktycznych potrzeb, ale ze względu to, że inni konsumenci to robią.

To niby tylko teoria, ale trudno nie zauważyć, że współczesne firmy wykorzystują w swoich działaniach marketingowych i efekt owczego pędu (gdy kreują modę na własny produkt) i Paradoks Veblena (gdy przesuwają popyt części klientów w stronę droższych modeli). Tak to teoria ucieleśnia się praktycznie…

Za tydzień będzie o podaży.

środa, 2 sierpnia 2017

038. Reformy walutowe w Polsce. Część 3: Denominacja w roku 1995.


W dwudziestym wieku w Polsce miało miejsce jeszcze jedno wydarzenie pretendujące do miana reformy walutowej. Mam na myśli denominację złotego z roku 1995, choć trzeba wyraźnie powiedzieć,  że na tle reformy Grabskiego z 1924 (link: reforma 1924) i wymiany pieniędzy z 1950 (link: reforma 1950) sama denominacja była przeraźliwie nudna i nie ma o czym pisać.




Denominacja złotego w roku 1995.


Stare złote wymieniono na nowe według stosunku 10.000:1.
Do Sylwestra 1994 wszyscy byliśmy milionerami i dla większości z nas to się wówczas skończyło, ale odbyło się to bez indywidualnych strat finansowych, dodatkowych podatków itp., więc nie ma czego żałować. Stare i nowe złote funkcjonowały obok siebie przez dwa lata (ceny w sklepach były wyrażone w starych i nowych złotych i można było płacić kombinacją obu walut). Przez kolejne dziewięć lat stare złote można było jeszcze wymienić w NBP i bankach komercyjnych. Oczywiście nie wszyscy zdążyli. NBP szacuje, że nie wymieniono starych monet i banknotów o wartości ok. 175 mln nowych złotych (a to wartość znikoma wobec strat na wymianie z roku 1950).


W odróżnieniu od wcześniejszych wymian nie podano wartości złotego do złota albo jakiś walut wymienialnych, bo w międzyczasie zmianie uległ system kształtowania się kursów walutowych na świecie i odniesienie wartości waluty do wartości złota już nie obowiązywało.


Podobieństwem było natomiast, że sama denominacja poprzedziły kolejno kryzys ekonomiczny lat 80, urynkowienie cen w roku 1989 i hiperinflacja sięgającą poziomu 1.395% w roku 1990. Lata 1991-1994 ustabilizowały gospodarkę, zdławiły inflację do poziomów poniżej 10% i tym samym umożliwiły przeprowadzenie wymiany waluty, bo denominacja przy wysokiej inflacji byłaby bezsensowna.


Denominacja wymogła na NBP opublikowanie nadzwyczajnej tabeli kursów średnich na datę 1 stycznia 1995. Nadzwyczajnej, bo tabel nie publikuje się w dni wolne od pracy. Dzięki temu wiemy dziś, że nowy polski złoty zaczął swoje funkcjonowanie od kursów 2,43 wobec dolara USA i 3,80 wobec funta brytyjskiego.


I tak mamy banknoty i monety, które znamy z własnych portfeli.


Polskie reformy walutowe. Podsumowanie.


W zasadzie jedyną pełną reformą była reforma Władysława Grabskiego z roku 1924. Nie tylko wprowadzono nową walutę, ale też wprowadzono szereg rozwiązań instytucjonalnych, w tym powołano bank emisyjny działający na bardzo nowoczesnych zasadach. Wcześniej wyhamowano hiperinflację, która dobijała gospodarkę młodego państwa polskiego. Reforma okazała się całkiem skuteczna, złoty okazał się całkiem stabilną walutą, a sposób działania Banku Polskiego do dziś budzi szacunek.


Wymiana pieniędzy z lat 1944-1945 i 1950 w niczym nie przypominała reformy Grabskiego. Wprawdzie sytuacja po drugiej wojnie światowej była podobna do tej z początku lat dwudziestych (różne waluty w obiegu, kraj zrujnowany i ogromne wydatki państwa do poniesienia), ale trudno nie odnieść wrażenia, że cele wymiany pieniądza miały charakter wyłącznie polityczny. Swoistym „wynalazkiem” dwóch pierwszych powojennych wymian pieniądza było ograniczenie kwoty podlegającej wymianie. W ten sposób władze miały możliwość ściągnięcia z obiegu części pieniądza, oczywiście kosztem obywateli. Nie dało to jednak państwu długotrwałych efektów. Zapewne „kradzione nie tuczy” obowiązuje też w makroekonomii.


A sama denominacja z roku 1995 to wyłącznie zabieg techniczny.



Widzę jednak, że opisując trzy różne reformy walutowe przeprowadzone w różnych okolicznościach politycznych dotykamy tych samych zjawisk, które w ekonomii występują po dziś dzień.

Więc może nie jest to strata czasu czytać o wymianach pieniądza…

A co Wy myślicie ?